Obudzilismy sie wczesnie rano, o co poprosil nas kierowca. Mial nas zawiezc do Mto wa Mbu - miejscowosci zwanej "rzeka komarow". Naszych znajomych Dunczykow czekala meczaca podroz powrotna do Mwanzy.
Z jednej strony nasz kierowca szalenie sie spieszyl, bo musial opuscic teren parku do godziny jedenastej, a z drugiej strony stawal na wszystkich punktach widokowych zlokalizowanych w okolicy. Zawiozl nas do bankomatu w Karaktu, gdyz nigdzie pozniej nie bylibysmy w stanie wyplacic gotowki. Na koniec odstawil nas do hotelu Wild fig, gdzie odczuwajac presje czasu zgodzilismy sie zostac (wytargowane 20$ za pokoj).
Po poludniu ponownie siegnelismy po rowery (2000TZS = 4zl za kilka godzin). Dziwi mnie, ze nie wyprobowalam tego patentu w innych krajach, bo jest to absolutnie genialne. Nie tylko daje wielka swobode, ale bardzo szybko przelamuje dystans z mieszkancami.
Dwa kolka poniosly nas do miejscowej podstawowki. Nauczyciele nie byli tym zachwyceni, bo skupilismy cala uwage uczacych sie tam dzieci. Mielismy okazje posiedziec w szkolnej lawce, pouczyc sie kilku wyrazow w suahili (tematem lekcji angielskiego byly zwierzeta), popatrzec w zeszyty.
Jadac dalej zostalismy zwabieni zielenia bananowcow do biednej rodziny, ktora wlasnie przygotowywala przed domem posilek. Ojciec mieszal na ogniu ziarna sezamu, lepil z nich kulki i odkladal na zadymiona pokrywe. Matka siedziala na ziemi i mielila ziarna. Podobal mi sie klimat tego gospodarstwa: gliniana chata bez okien, dym unoszacy sie z ogniska, gruby mur utoworzony z sadzonek banowcow.
Jechalismy tak przed siebie dobre poltorej godziny, gdy droge zajechal nam pracownik organizacji zajmujacej sie dziedzictwem kulturowym Tanzanii. Mimo zyczliwego nastawienia mieszkancow, kilku z nich zlozylo na nas donos, ze odjechalismy za daleko od centrum. Jak nam wyjasnil, z wielu powodow (dzikie zwierzeta, obowiazkowe oplaty) nie mielismy prawa tak daleko sie zapuszczac. Obawialismy sie mandatu lub przynajmniej prosby o uregulowanie oplat (zaledwie 45$ za rower!), ale ostatecznie nie dalismy sie zaciagnac do ich biura.
W Mto wa Mbu jest jedna kafejka internetowa, w ktorej zasiedzielismy sie zrozpaczeni szybkoscia przesylania danych (godzina obserwacji ladujacej sie strony kosztuje 2000TZS = 4zl). Spoznilismy sie na spotkanie z Onesmo - polecanym na forum Lonley Planet masajskim przewodnikiem. Wstepny plan ustalilismy juz w Polsce (bylam zdziwiona, jak szybko Masajowie odpowiadaja na maile!). Jednak gdy przyszlo do omawiania szczegolow, nagle okazalo sie, ze wynajecie samochodu bedzie nas kosztowalo duzo drozej, ze nalezy doliczyc napiwki, czesc kwoty oplacic z gory. Spisalismy to wszystko na kartce, pod czym Onesmo na moja prosbe sie podpisal. Jednak musze przyznac, ze jego sposob bycia budzi mieszane uczucia. Mam nadzieje, ze sie nie rozczarujemy.