Ruszylismy pare minut po 22. Do podnoza wulkanu jechalismy niecala godzine. Miejsce, w ktorym zaczyna sie treking, to pustkowie poprzecinane strumieniami zastyglej lawy. Na sciezce biegnacej srodkiem wysokich traw, David zauwazyl skorpiona, ktorego szturchnal kilka razy kijem, aby pozbawic go jadu i uchronic przed niebezpieczenstwem kolejne grupy idace za nami. Na szczyt wchodzilo dzis czworo smialkow.
Ol Doinyo Lengai (2889m) to jedyny czynny wulkan karbonatytowy na Ziemi. Przyjelo sie mowic, ze wyplywajaca z niego biala lawa jest zimna, gdyz osiaga temperature zaledwie 500'C. Wulkan jest aktywny sejsmicznie, choc uspiony od pieciu lat. W sprzyjajacych warunkach mozna na wlasne ryzyko postawic kilka krokow na kraterze. Davida nam to jednak odradzal, gdyz jego przyjaciel stracil w ten sposob nogi.
Ol Doinyo Lengai zwany jest przez Masajow "Gora boga". Wojownicy strapieni problemami (plagi, choroby, brak potomka) udaja sie na szczyt, aby ich modlitwy byly lepiej slyszalne. Masajowie wierza, ze niebo bylo kiedys tuz nad naszymi glowami, ale czlowiek rozloscil czyms stworce, przez co zszedl on na ziemie i dzwignal niebo wysoko do gory. Pozostaloscia po tym sa slady stop boga w postaci wyzlopionych w ziemi kraterow.
Wejscie na szczyt mozna smialo porownac z droga krzyzowa. W przewodniku pisza o nim "masochistyczne", z czym trudno sie nie zgodzic, gdyz ani na moment gora nie ma dla wspinaczy litosci. Pyl wulkaniczny po kostki, w ktorym kazdy jeden krok do przodu przeradza sie w dwa do tylu. Osuwajace sie na wyszlifowanych glazach stopy. Ciasne przejscia korytami zastyglej lawy. Wybuchajace gdzies na szczycie kotly, zapach siarki. Podejscie o stalym nachyleniu 45'.
Zarowno wejscie i zejscie wymaga duzej determinacji. Pojawiajace sie na skutek nieprzespanej nocy zmeczenie spowodowalo, ze na jednym z przystankow zapadlam w sen i zaczelam osuwac sie po skalach.
Bledem bylo rozpoczecie wspinaczki tak wczesnie (o 23:00). Z zalozenia mielismy zobaczyc ze szczytu wschod slonca, jednak dotarlismy tam zbyt szybko. Bylismy zmuszeni do czterdziestominutowego postoju, podczas ktorego kazdy z nas przytulil sie do skalnej sciany i natychmiast zasnal. Padajacy w ciagu dnia deszcz wywolal mgly, w ktorych na prozno czekalismy na poprawe pogody. Skuleni na skraju krateru, owiani zimnym wietrem, napilismy sie nalewki z pigwy i ruszylismy na dol.
Zejscie tak stroma sciana nie nalezy do przyjemnosci. Nie czulam sie pewnie osuwajac sie razem z kamieniami i ziemia. Zaczepialam o skaly, raz upadlam. Na trudniejszych odcinkach przewodnik sprowadzal mnie za reke.
Dopiero nad ranem slonce wydostalo sie zza chmur pokazujac nam wspaniala doline jeziora Natron. Zolte pola poprzecinane strumieniami lawy rozciagaly sie po horyzont.
Podziekowalismy Davidowi za wprowadzenie nas na szczyt. Wreczylismy drobny napiwek i srebna bransoletke przywieziona z Polski. Nasz masajski przewodnik spuscil skromnie wzrok, lecz widac bylo, ze sie cieszy. Europejskie przedmioty maja tu duza wartosc.
Obijani o szyby samochodu pedzacego po nierownym terenie, probowalismy choc na chwile zmrozyc oczy. Onesmo zabral nas do swojego boma - zespolu kilku chatek otoczonych ciernistym ogrodzeniem. Po podworku biegaly kozy, kurczaki i umorusane brudem dzieci. Rodzice wyszli nas powitac.
Natychmiast przygotowano dla nas kapiel. Zagonione do pracy mlode dziewczyny dzwigaly wiadra z woda i zanosily je do pomieszczenia zbudowanego z galezi i gliny. Z trudem na to patrzylismy. Przemek probowal wyrwac dziewczynie wiadro, jednak zostal za to skarcony przez pana domu. Kilka godzin pozniej wzbudzilismy niemniejsza sensacje, gdy podczas prania Przemek nachylal sie nad miska pelna brudnych rzeczy. Kilku obserwatorow ustawilo wokol nas krzesla i w ciszy sledzilo kazdy nasz ruch.
Przed chatka krecily sie wystrojone masajskie kobiety. Czekaly na nas dosc dlugo, gdyz zmeczeni po nocnej wspinaczce spalismy mocnym snem. One w tym czasie chowaly sie w cieniu nielicznych na tym pustkowiu drzew. Na nasz widok zaroilo sie. Kobiety ustawily sie w rzedzie, zaczely spiewac i tanczyc. Bylismy nieco tym skrepowani, a ja nawet podwojnie, gdyz poprosily, abym do nich przemowila. Co moglam powiedziec kobietom zyjacym w takiej biedzie, nie majacym w nikim oparcia, pracujacym ponad sily... Masajskie kobiety sa dla mnie synonimem smutnego zycia. Od dziecka zajmuja sie wszystkimi pracami domowymi, zaczynajac od rozpalenia w piecu, nakarmienia dzieci i meza, wydojenia zwierzat, prania, przyniesienia zapsu wody z odleglej studni, a konczac na budowe domu, ktora rowniez spoczywa na ich barkach. Budowa chaty zajmuje im okolo miesiaca, podczas ktorego znosza z lasu galezie niezbedne do zbudowania szkieletu. Kazda wyprawa do lasu to ryzyko gwaltu, gdyz w masajskich plemionach rzecza naturalna jest jest wymiana zon. Podobnie jak obrzezanie kobiet - zakazane prawnie przez rzad tanzanski, ale praktykowane na wsiach, gdzie dokonuje sie tego rytualu masowo, brudnymi narzedziami. Rozprzestrzeniajace sie choroby zamieniaja masajskie kobiety w suche, wygasle i budzace litosc postaci.
Wieczor spedzilismy w towarzystwie pana domu, Ismaila i jego zony. Malzonce podarowalam kilka bransoletek, ktore zalozyla na reke i obracala do swiatla, nie kryjac przy tym wzruszenia. Ismail zapewnil nas, ze tutaj, w jego boma, zastepuje nam matke i ojca. Prosil, zebysmy czuli sie jak w domu. Tego wieczoru zasypialismy kolysani spiewem kobiet, ktory dobiegal nas z oddali.
** Ol Doinyo Lengai & Lake Natron, Tanzania in HD - all rights reserved to Milosh (USA)