Od rana fatalna pogoda. Deszcz, wiatr - az nie chce sie opuszczac spiwora. Przemykamy szybko do kuchni zrobic sniadanie. Namiot zwijamy w deszczu i ruszamy w kierunku Kempingu Italiano.
Pogoda psuje sie z kazdym kilometrem. Deszcz miesza sie ze sniegiem, wiatr zrywa cover z plecaka Przemka. Schodzimy ze szlaku, aby go poszukac. Przeciskamy sie pomiedzy ostrymi galeziami, nigdzie go nie widzimy. Poddajemy sie. Oslaniamy nasze plecaki workami na smieci (tymi samymi, przez ktore bylam przeszukiwana na lotnisku).
Mijamy Lago Skottsberg. Na tafli jeziora tworza sie pionowe sciany wody. Wiatr podrywa ja do gory i kreci mala trabe powietrzna. Slychac trzask pekajacego lodowca. Patrzymy zaciekawieni, co sie wydarzy. Troche nas te zjawiska niepokoja.
Zmarznieci docieramy do kempingu, ktory mial byc nasza baza na dalszy trekking. Niestety, szlak Dolina Francuska jest zamkniety. Nie uda nam sie nadrobic go jutro, jestesmy wiec zmuszeni z niego zrezygnowac. Popularny w Torres del Paine "W trek", w naszym wykonaniu bedzie przypominal raczej "U".
Caly wieczor pada. Lezymy w spiworach, w wilgotnych ubraniach, aby je troche podsuszyc. Czytamy na glos ksiazke "Boso, ale w ostrogach", o ktorej kiedys uslyszelismy w audycji radiowej. Rozbraja nas beztroska glownego bohatera. Tego wieczoru chyba tylko z naszego namiotu slychac smiech.