Geoblog.pl    majka    Podróże    Chile, Argentyna, Boliwia. Ziemia prawie ognista.    Dymiąca paszcza wulkanu
Zwiń mapę
2013
29
mar

Dymiąca paszcza wulkanu

 
Chile
Chile, Pucón
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 19491 km
 
Spotkaliśmy się w siedzibie Summit Chile o godzinie szóstej czterdzieści piec. Nasza grupa, złożona z ośmiu osób i trzech przewodników, pakowała już plecaki. W skład udostępnionego nam wyposażenia wchodziły kurtki, spodnie, czapki, dwie pary rękawiczek (robocze i przeciwśniegowe), raki, czekany, stuptuty i podręczne plecaki. Kto potrzebował, otrzymał również obuwie. Zabraliśmy wodę, kanapki i słodycze oraz krem przeciwsłoneczny i okulary. Pogoda dopisywała, z czego bardzo się cieszyliśmy, bo to jedyna dzień, w którym możemy zmierzyć się z olbrzymem (2847 metrów n.p.m.).

Samochód zawiózł nas na wysokość dolnej stacji wyciągu krzesełkowego (około tysiąc pięćset metrów n.p.m.), którym mieliśmy pokonać kolejne czterysta metrów (7000 pesos, 48 złotych). Na miejscu zastaliśmy nieruchomo wiszące krzesełka i brak pracowników obsługi. Wielki Piątek przyniósł nie tylko dzień ścisłego postu w Chile, ale również dzień wolny od pracy. Znakomicie! Dodatkową godzinę marszu przyjmujemy z entuzjazmem.

Rozpoczęło się szkolenie z dyscypliny: nie wolno zdejmować kasków. Należy skoncentrować się na stopach, bezpiecznie stawiać je w minimum dwóch miejscach. Należy prostować kolana, aby przy każdym kroku pozwolić mięśniom odpocząć. Zmieniać dłoń, która trzyma czekan. Podczas chodzenia po lodowcu nie wolno się odzywać… Ta ostatnia szczególnie słabo nam wychodziła, gdyż jeden z przewodników rozgadał się na temat Polaków i ich miłości do gór.

W połowie drogi uzbroiliśmy nasze buty w raki i zaczęliśmy podejście oblodzoną częścią ściany. Dotarcie do szczytu zajęło nam niewiele ponad cztery godziny, podczas których nie zdążyliśmy się specjalnie zmęczyć. Zbliżyliśmy się do krateru. Podmuch wiatru pchnął w naszą stronę chmurę toksycznych oparów. Żółto-zielona otchłań budziła grozę, zdawała się nie mieć dna. Czułam strach na jej widok. Wchodziłam już na kilka wulkanów, ale jeszcze nigdy nie widziałam krateru z tak bliska. Podobno parę lat temu ktoś wykonał skok z helikoptera prosto w tę dymiącą paszczę.

Bardzo lubię to zdjęcie wulkanu Villarica wykonane z samolotu, które zamieściłam jako pierwsze w galerii (źródło: http://www.volcano.si.edu). Na tle krateru grupa wspinaczy wydaje się być nic nieznaczącym punktem. Tak właśnie czułam się na jego krawędzi.

Przewodnicy dali nam sygnał do zmiany ubrań. Poczułam nerwowy skurcz brzucha, bo tej części wspinaczki bałam się najbardziej. Zejście z wulkanu nie jest standardowe. Polega na zjeździe w wyżłobionej w śniegu rynnie. Hamowanie odbywa się przy pomocy czekana i jest średnio skuteczne wobec prędkości, którą się rozwija. Nie chciałam jednak z tego zrezygnować, więc odważnie zajęłam swoje miejsce w kolejce. Skuliłam nogi, tak jak nam radzili, chwyciłam czekan w lewą rękę. Na pierwszych metrach asekuracyjnie zdzierałam butami pokrywę śnieżną. Gdy poczułam się pewniej, przyjęłam prawidłową pozycję, uniosłam czekan i ruszyłam pędem przed siebie. Zjazd był stromy, więc szybko nabierałam prędkości. Wysokie ściany rynny nadawały kierunek mojemu ciału, którego ułożenie musiałam stale korygować. Nie mogłam już zwolnić. Moje nogi wbiły się w ostry zakręt, dzięki czemu wytraciłam nieco prędkości i nie wypadłam z rynny. Zjazd przyniósł mi nieoczekiwaną frajdę, chętnie bym go powtórzyła.

Wieczorem postanowiliśmy nagrodzić się porządnym obiadem w restauracji. Zamówiliśmy łososia, którego, myślałam, nie można zepsuć. Jednak można - smażąc go w oleju po frytkach. W takim razie postanowiliśmy zafundować sobie ciepły prysznic – niestety, wodę wyłączono, zanim udało nam się dotrzeć na kemping. Bez rozpieszczania i bez nagród zaczęliśmy składać namiot. Było już późno, więc obawialiśmy się, że właściciel pola namiotowego będzie domagał się zapłaty za kolejny dzień. Zaczęliśmy wymykać się przez bramę. Nie ma go – odetchnęliśmy z ulgą. I nagle słyszymy za sobą głos. Biegnie, woła! Nie odwracamy się, tylko odpowiadamy miło „gracias”. Macha na nas ręką i wraca zrezygnowany do domu.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (16)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
majka
Maja Czarnecka
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 142 wpisy142 157 komentarzy157 1148 zdjęć1148 1 plik multimedialny1
 
Moje podróżewięcej
13.09.2014 - 04.10.2014
 
 
09.02.2012 - 04.03.2012