Noc na plaży minęła nam bardzo przyjemnie. Nie wiem co bardziej szumiało – morze czy wytrawne korsykańskie wino w naszych głowach. Rano wzbudziliśmy zainteresowanie spacerujących po plaży (nielicznych) turystów. Para emerytów z psami zaprosiła nas do siebie na posesje. Zaproponowali nam możliwość kąpieli dziecka i uzupełnienia zapasów wody. Z chęcią napełniliśmy butelki. Korsykanie przejawiają wobec nas niebywałą sympatię. Czasem do tego stopnia, że nie uznają faktu, że Przemek nie mówi po francusku i usilnie próbują nawiązać z Nim dialog.
Dzisiejszą trasę można uznać za przejazd techniczny, ponieważ byliśmy zmuszeni wymienić oponę w rowerze Przemka. Łudziliśmy się, że wyraźnie odznaczająca się nierówność to krzywo ułożona dętka. Niestety, opona całkiem się wypaczyła. Nową sztukę kupiliśmy w sklepie w Propriano. Przemek sprawnie ją wymienił i dodatkowo naoliwił łańcuchy w obu rowerach. Dalsza droga wiodła łagodnymi podjazdami i zjazdami na odcinku dwudziestu kilometrów. Wisienką na torcie był kilkumetrowy podjazd w miejscowości Sartene o nachyleniu tak dużym, ze przednie koła odrywały się od jezdni. Ostatecznie zostałam pokonana na ostatnich centymetrach - spadłam z siodełka i musiałam taszczyć rower pod górę. Przyplątały się do nas dwa radosne psy - rasowe, zapięte w uprzęże. Nie zdawały sobie sprawy, co im grozi na drodze. Emanowała z nich taka beztroska i szczęście, jakby dopiero co uciekły z domu i nie mogły się tym nacieszyć. W temacie psów – obiad urządziliśmy sobie na ławce przed cmentarzem, na którym groby nieodzownie kojarzą mi się z psimi budami. Zmarłych nie chowa się do ziemi, tylko dobudowuje się kolejne piętro, przez co budowle przyrastają do góry tworząc masywne straszydła. Co więcej, groby są wielopokoleniowe, więc ich wysokie mury tworzą ciemny betonowy labirynt.
Na nocleg wybraliśmy miejsce na wschodnim obrzeżu gminy Monacia d'Aullene, jak się później okazało, rezerwat przyrody. Chcieliśmy zlekceważyć wszystkie znaki zabraniające biwakowania na jego terenie, jednak odstraszył nas zaparkowany przy plaży samochód z napisem "security". Rozbiliśmy się nieco dalej, w krzakach, gdzie oprócz krów i drugiej pary nocującej na dziko, nie było żywej duszy.
Dzisiaj po raz pierwszy odmówiono nam wody. Poprosiliśmy o nią barmankę w barze, ale dopóki nie byliśmy jej klientami, nie chciała nam pomóc. Z tego powodu musieliśmy zrezygnować z kolacji. Sen z powiek spędza nam rosnącą gorączka u Hani. Od kilku dni bardzo się ślini, więc podejrzewamy ząbkowanie. Obawialiśmy się, że to nastąpi właśnie teraz.
----------------
Na liczniku: 55 kilometry.
Wymiana opony: 1.