Obudziłam się wcześnie rano i skoczyłam na naleśniki z czekolada (4dh = 1,25zl). Nie powstają one z płynnej masy, a z ciasta, które jest ugniatane rękami na patelni.
Czekało nas 12 godzin jazdy. Wynajęliśmy trzy samochody (składka po 32 euro + 200dh na benzynę, litr benzyny 7dh = 2,50zl. Chyba nie ma czegoś takiego, jak benzyna bezołowiowa :)) Do naszej ekipy dołączyła Amerykanka, Sara, którą uczestniczy w programie naukowym organizowanym przez jej uczelnie. Przez 8 miesięcy podróżuje (sama!) przez 6 rożnych państw, które sama wybrała. Niedługo leci do Egiptu, a później do Etiopii i Kenii. To był jej 4 dzień, wiec odetchnęła z ulga, ze ktoś się nią zajął. Jest trochę wystraszona.
Droga na pustynie wiodła przez góry zapierające dech w piersiach. Po obu stronach przepaść sięgająca 2000 metrów. Poprzerywane barierki, które działały na wyobraźnię - pasażerowie samochodów, które stoczyły się z drogi, nie mieli żadnych szans na przeżycie. To wszystko budziło zarówno grozę jak i ekscytacje, ale musze przyznać, ze dłonie miałam mokre ze strachu.
Zatrzymaliśmy się w najsłynniejszej kazbie Ait Ben Haddou, gdzie kręcono sceny m.in. Gladiatora, Aleksandra, Indiany Jonesa, czy Asterix i Obelix Misja Kleopatra. Gdyby ktoś chciał zobaczyć to miejsce w filmie Gladiator, musiałby przewinąć do miejsca, gdzie na wzgórzu jest gliniane miasteczko, przed którym ustawiono arenę walk. Widok naprawdę niesamowity! Budynki lepione są z gliny z domieszka słomy. Gdyby zdążyły się ulewne deszcze, wszystko rozpuściłoby się.
Spotkałam robotników pogłębiających kilofami kanały wodne - problem wszystkich miast w okolicy. Zrobiłam sobie zdjęcie z miejscowym grajkiem, który poprosili, abym przesłała mu je na maila. Śmieszy mnie to, ze w Polsce jest taki problem z podłączeniem do Internetu, a tu na pustyni nie brakuje kafejek...
Podczas jazdy na pustynie trzykrotnie byliśmy kontrolowani przez policje. Jako, że tylko ja mówię dość dobrze po francusku, musiałam brać sprawy w swoje ręce. O policji w Maroko trzeba wiedzieć jedno - można jeździć pod prąd, wyprzedzać na ciągłej linii, święcić długimi światłami po oczach, ale nigdy PRZENIGDY nie wolno przekraczać prędkości. Dotyczy to tez taksówek, autobusów - nie ma taryfy ulgowej. My przekroczyliśmy o 40km... Moj kolega źle zaczął rozmowę, bo uznał, że to niemożliwe. Korzystając z rad zawartych w przewodniku, szybko zaczęłam przepraszać i tłumaczyć, ze boimy się jechać po nocy. Puszczono nas oczywiście wolno z upomnieniem, żeby ograniczać prędkość tak, jak widzimy na znakach.
Jeśli chodzi o kulturę jazdy w Maroko, to ogranicza się ona do tego, ze kierowca trąbnie, zanim cię rozjedzie :) Piesi często staja tu na środku drogi, bo nikt ich nie przepuści - dla nich nie ma świateł. Do tego rowery i skutery jeżdżą w każdym możliwym kierunku. Przechodząc przez ulice na pewno zostanie się obtrąbionym w celu pogonienia oraz wyrażenia swojej irytacji, ze kierowca musi przycisnąć hamulec.
Na miejsce dotarliśmy późno w nocy. Wszystkie glinianki wyglądały tak samo, mieliśmy wiele problemów ze znalezieniem naszych noclegów. Oczywiście pojawili się fałszywi przewodnicy, wmawiający nam ze to 12km dalej i ze za 100dh nas zaprowadza, ale zostali wyśmiani.
W mieście odbywały się właśnie zaręczyny. Środkiem drogi szedł rząd dziewczyn grających na bębnach, a na przeciw nich rząd mężczyzn. Śpiewali nawzajem, jakby się sprzeczali o coś, choć byli roześmiani i wydali na nasz widok radosne odgłosy. Od razu mnie do nich ciągnęło, ale pozostawała nie rozwiązana w dalszym ciągu kwestia noclegów.