O czwartej rano zebraliśmy swoje rzeczy i ruszyliśmy w drogę powrotną. Rozdzieliliśmy się – mój samochód jechał drogą oaz (północ), a dwa pozostałe drogą „czarnej ziemi” (południe), która scenerią miała przypominać Marsa. Druga droga okazała się być w dużo gorszym stanie i mimo, że obie miały tyle samo kilometrów, czekaliśmy godzinę w miejscu spotkania.
Pojechaliśmy drogą wiodącą przez dolinę Dades, której zdjęcia widziałam wcześniej w Internecie. Serpentyny i wąskie drogi robiły wrażenie, szczególnie z punktu widokowego oddalonego o około 50 km od głównej trasy. Podobnie budynki przylepione do skał. Wszystko w kolorach czerwieni, moreli i pomarańczy.
Do Marrakeszu dotarliśmy około godziny 18. Powłóczyliśmy się jeszcze chwilę po głównym placu, oddychając powietrzem przepełnionym gwarem i życiem. Na dachu restauracji wypiliśmy najdroższą jak dotąd „Berber Whisky”, ale widoki wynagrodziły nam to z nawiązką.