Pierwsze miesiące tego roku były niespokojne. Snułam się wokół tematu urlopu nie czując właściwie żadnego miejsca, które przychodziło mi do głowy. Magiczne dwadzieścia sekund upłynęło pomiędzy chwilą, gdy napis Islandia został odbity na siatkówce mojego oka, a rozpoczęciem realizacji zrodzonego właśnie planu. Tego samego dnia znalazłam w Internecie osobę, przed którą roztoczy się niebawem identyczny widok, co przede mną. Kobietę.
Myślę, że będzie to jedno z moich miejsc...
Islandczycy wierzą w elfy, skrzaty, karły i trole. Ich język nie zmienił się od wieków i nadal są w stanie przeczytać starodruki sprzed tysiąca lat. Przyroda ich kraju zachwyca, choć niejeden człowiek może poczuć się tu samotny. W całym kraju żyje zaledwie 300 000 ludzi, w tym blisko 60% w stolicy. Ludność Islandii jest o połowę mniejsza, niż liczą stada hodowanych tu owiec.
Latem Islandczycy cieszą się prawie 24-godzinnym światłem dziennym, podczas gdy w grudniu wyspa zapada w ciemnościach, a niebo zabarwia się kolorami zorzy polarnej.
Pola geotermalne dostarczają mieszkańcom całą gamę warzyw i owoców, a nawet kawę. Nie ma tu płazów ani gadów, jednak przyroda zrekompensowała to ponad tysiącem gatunków insektów. Sporadycznie występujące lasy są ciekawostką dla Islandczyków, którzy chętnie wyjeżdżają do nich na dłuższy wypoczynek.
Islandia to kraj dyszących wulkanów, wybuchających gejzerów, przepastnych lodowców. Zrodziła się w ogniu, wyrzeźbiła lodem.
Przed nami do pokonania droga o długości 1339km. Żałuję, że nie będę mogła o tym za często pisać. Dostęp do internetu, przy wybranej przez nas formie wyjazdu, będzie znikomy.
Mimo wszystko do zobaczenia na trasie!
Moje loty :
Pt, 06 sierpnia 13:40 Warszawa - 15:30 Keflavik, Iceland Express
Nd, 29 sierpnia 01:00 Keflavik - 06:00 Kopenhaga, Icelandair
Nd, 29 sierpnia 17:10 Malme - 18:25 Warszawa, WiZZair
Wszystkie połączenia lotnicze kosztowały w sumie 1400zł.