Potwierdziły się moje obawy – lot z Iceland Express miał ponad czterogodzinne opóźnienie. Miałam więc sporo czasu, aby się z nim oswoić.
W samolocie siedziałam obok młodej dziewczyny, która od poniedziałku zaczyna pracę w hotelu w Reykjaviku. Jej przygasły entuzjazm ścierał się z moim. Ja już nie mogę doczekać się chwili, gdy obudzę się rano i nie będę umiała przewidzieć, co tego dnia się wydarzy. Ostatnio śniły mi się ustawione na biurku wybuchające małe gejzery :)
Keflavik przywitał nas tradycyjną islandzką pogodą, czyli deszczem uderzającym z każdej strony (również poziomo). Dorota dotarła godzinę po mnie. Poczułam ulgę widząc ją na lotnisku.
Uwielbiam to padające pierwszego dnia pytanie – i co teraz?
Zdecydowałyśmy się jechać autobusem do stolicy i przenocować na miejscowym kampingu.
Co dalej? Na szczęście tego nie wiemy :)