Jezeli ktos mysli, ze podczas tych kilku dni trekkingu mozna sie umyc, jest w bledzie. Bije wlasnie swoj zyciowy rekord - piaty dzien bez mycia. Smiejemy sie z Aska, ze gdyby nie zabrane z Polski nawilzone chusteczki, pokrylyby nas juz pajeczyny :)
Do wioski Yuksam praktycznie zbieglismy bez zatrzymywania. Las mienil sie w sloncu, wygladal duzo bardziej przyjaznie, niz kilka dni temu. Dzis szlam ostatnia, chetnie robilam zdjecia.
Zastanawialo mnie, dlaczego powiedziano nam, abysmy nie pily wody. Miejscowi pija tylko cieple plyny, dlatego my tez nie zaopatrywalysmy sie w butelki. Jednak podczas tego zejscia bylo to meczace. Na calej trasie (17km) byly tylko trzy strumienie, w ktorych mozna bylo zamoczyc usta.
Gdy nasza ekipa rozbijala oboz, my skoczylysmy po lokalne piwo Hit. Na poczatku myslalam, ze sie przewidzialam, ale nie - nasze butelki zostaly otwarte zebami. Proporcjonalnie do ubywania piwa czulam sie senna, az w koncu zasnelam na trawie.
Warto wspomniec, ze nasze balsamy pod prysznic wrocily do lask! Brakuje mi tylko cieplej wody. Ile mozna brac leczniczych kapieli w wodzie z gorskiego potoku?
Na ulicy zaczepila nas mloda Niemka. Byla skrepowana pytajac nas, czy mamy tampony, ale chyba czula, ze jestesmy jej ostatnia deska ratunku. W Indiach pewnych rzeczy po prostu nie mozna kupic. Naleza do nich rowniez chusteczki higieniczne.
Po powrocie do obozowiska czekala na nas kolacja przy swiecach. Asia kupila nam krawaty (element mundurku szkolego), wiec bylo bardzo uroczyscie. Co wiecej, podano nam europejskie smakolyki, czyli pizze (na inyjskim chlebie) i spagetti (kluski z kapusta). Wlasciciel hotelu, w ktorym wykupilysmy uslugi trekkingowe, podarowal nam kubki do herbaty. Niestety, ze wzgledu na ich wielkosc, nie zabieramy ich do Polski.