Pierwszy raz od dawna obudzilismy sie wyspani, bez bezlitosnego dzwieku budzika nad soba. Spodziewalismy sie chlodniejszej nocy w sercu pustyni, ale bylo przyjemnie i rześko. Wybralismy sie na targ upolowac tanie sniadanie. Na dwoch ciezarowkach rozlozone byly owoce i warzywa, z posrod ktorych wybralismy banany, pomidory i arbuza. Dalej udalo nam sie kupic kilka rodzajow oliwek, bulki prosto z pieca i gaz do gotowania.
Podczas sniadania poznalismy pare z Belgii, ktora wlasnie rozgladala sie za odpowiednim miejscem na rozbicie namiotu. Nasz kamping jest o tyle ciekawy, ze na jego terenie rosnie kilka drzew, ktore z trudem mozna zobaczyć w innym miejscu bez sasiedztwa kanalu lub rzeki. Oprocz tego cennego kawalka cienia, nie ma tu wielu luksusow - zbite z blachy natryski i toalety, kuchnia z kuchenka gazowa i zapyziala lodowka. Jesli ktos nie umyje po sobie naczyn, to stoja one tak dlugo, az kolejny turysta sie nad nimi zlituje.
Para z Belgii podróżowala po Ameryce Poludniowej na rowerach. Kilka dni temu skradziono im je spod sklepu w Calamie, wobec czego sa zmuszeni cierpliwie czekac na telefon z komisariatu policji. Zniecheceni brakiem informacji, rozwazaja dalsza podroz autobusem. Jak wiele osob stad, kieruja sie do Argentyny.
Za ich namowa udalismy sie po poludniu na spacer do ruin fortecy z XII w. w miejscowosci Quitor. Ruiny rozsiane sa na wzgorzu, na ktorym wytyczono trase widokowa na ok. poltorej godziny marszu. W palacym sloncu i z brakiem wody, nie szlo nam się najlepiej. Zmoczylismy koszulki, ktore po kilku minutach były już calkiem suche. Schodzac ze wzgorza zauwzylismy ledwie widoczna sciezke biegnaca do kanionu z niewielka laguna w srodku. Majac w perspektywie zejscie ta sama droga, na koncu ktorej czekal na nas straznik gotowy zainkaspowac 2500 pesos od osoby, oczywiscie zboczylismy ze szlaku. Faldy kanionu przecinane biala nitka cieku lub strumienia wygladaly jak powierzchnia innej planety. Doszlismy do siatki z napisem "zakaz wstepu" ustawiona przeciwnie do kierunku naszego marszu. Sprawnie ominelismy ja przeciskając sie między skalami i weszlismy na niewielkie polacie popekanej soli. Strumień, który widzieliśmy z gory, to w rzeczywistości byla biala piana pokrywajaca row gestego blota. Weszliśmy na kolejne wzgórze, przekroczylismy rzeke i dalej już po plaskim terenie doszliśmy do San Pedro. Z lewej strony towarzyszyl nam widok gorskiego pasma, z wulkanem Licancabur na czele.
W pierwszym napotkanym sklepie zachlysnelismy sie woda i sokiem pomarańczowym. W kolejnym uzupelnilismy zapas owocow (awokado, mango, melony, banany, opuncje) i kozi ser. To wszystko zmieszalismy z ryżem i zjedlismy w sekundę. Od razu wyjasniam - przepis nie pochodzi od Magdy Gessler ;)
No wlasnie. Ile kosztuje woda na pustyni? Niemalo! Butelka 0,3l jest najdrozsza - 800 pesos (5,5zl). Za 1,5l trzeba zaplacic ok. 1100 pesos (7,5zl). Po porownaniu cen w calym miescie, udalo nam sie znalezc sklep, w ktorym placimy 1200 pesos (8zl) za 5l.
Przy okazji spaceru ulicami San Pedro, rzucily nam sie w oczy koszmarne ogrodzenia, jakimi grodzi sie tutejsze posesje. Zazwyczaj jest to gliniany mur z ozdobnikiem na szczycie - kolczastym drutem, ostrymi grotami lub rozbitymi butelkami. Dla kontrastu, w wielu miejscach stoja katolickie kapliczki, ktorych widok zawsze mnie rozbawia. Nie wyglada to inaczej, jak pomalowana na blekitno buda dla psa, z krzyzem na dachu. Zartowalismy sobie, ze po powrocie mozna by sie zajac eksportem takich domkow.
Wieczorem udalismy sie do centrum, aby rozeznac sie w ofercie miejscowych biur podróży. Wybralismy dwie wycieczki, w tym jedna na rano - jutro skoro swit ruszamy do gejzerow Tatio!