Nad ranem znowu padało. Pełni nadziei, że jednak wypłyniemy w morze, złapaliśmy maski i płetwy i ruszyliśmy na miejsce spotkania. Czekała już tam grupa Polaków. Po paru minutach siedzieliśmy wszyscy na pokładzie, podekscytowani wysokimi falami i turkusem wody. Jedna z Polek, Agata, nie wytrzymała bujania i poprosiła o wysadzenie jej na brzegu.
Rajskie krajobrazy niczym z reklamy batonów Bounty, do których marzyło się w dzieciństwie – tak wygląda Zanzibar.
Kotwica runęła w kryształową wodę. Założyliśmy maski i zsunęliśmy się z burty prosto w kolorowy podwodny świat. Pierwsze chwile – panika. Maska stale parowała, a wysokie fale napełniały rurkę wodą. Nie mam w tym doświadczenia, w przeciwieństwie do Przemka, który całe dzieciństwo spędził w Libii – nurkując w ciepłym morzu i łowiąc ryby przy pomocy kuszy. Uspokojenie mnie zajęło mu sporo czasu, ale gdy tylko poczułam się pewniej, zeszłam pod wodę i wyłowiłam z dna kilka pięknych, pomarańczowych muszli. Transportowałam je w kostiumie kąpielowym, dlatego tym większe było przerażenie, gdy podczas oględzin na statku zauważyłam wystające z nich odnóża!
Załoga statku zabrała nas na lunch na plaży. Podano nam wędzonego tuńczyka z ryżem i owoce. W drodze powrotnej każdy chował się w cieniu przed palącym słońcem. My nierozważnie siedliśmy na dachu statku, skąd mogliśmy podziwiać tonący w turkusie atol Mnemba. Widok ten miał swoją cenę, o czym dowiedzieliśmy się po powrocie do pokoju. Poparzona skóra nie pozwoliła nam uciąć sobie popołudniowej drzemki.
Rozwieszając mokre ubrania na sznurku, usłyszałam dziwne dźwięki dobiegające zza ogrodzenia. Przez dziurę w murze zobaczyłam tłum ludzi zebranych na placu pod drzewem. Poszliśmy sprawdzić, co się dzieje. Miejscowi wyjaśnili nam, że dziś odbywa się islamskie święto. Kobiety ustawione w półkole udawały przerażenie, gdy głośno krzyczący i żywo gestykulujący mężczyźni podbiegali do nich, aby je nastraszyć. Mnie również próbowano wciągnąć do zabawy. Ubrana w chustę, jak nakazuje zwyczaj, budziłam zaciekawienie i przychylność bawiących się ludzi.
Wieczorem umówiliśmy się na kolację z grupą Polaków. Jeden z chłopaków, Marcin, wykazywał ogromne zdolności negocjacyjne. Trenował je przy każdej możliwej sposobności, dlatego też uzyskaliśmy doskonałą cenę za rybę, której rozmiary mogłyby z powodzeniem wykarmić pięć osób.