Poranek spędziliśmy na rozmowie z jedną z zakonnic. Ciekawie słuchało nam się poglądów osoby, która świadomie decyduje się na odosobnienie i rezygnuje z uciech współczesnego świata. Nigdy tego nie zrozumiem, ale nie mając wiary w życie pozagrobowe nawet nie próbuję. Siostra z pasją w głosie wspominała swoje dzieciństwo na wsi, zabawy z dziećmi, pracę na polu. Stwierdziła, że Korsyką łatwo się zauroczyć ze względu na widoki i temperaturę, ale osobiście nie zna bardziej zachwycającego obrazka niż zielona trawa i kwitnące w maju bzy w jej rodzinnych stronach. Na wyspie rzadko kiedy pada śnieg. Najczęściej występuje w górach - policja ustawia wtedy szlabany i sprawdza, czy kierowcy założyli na opony łańcuchy. Zdarza się również, ze drogi zostają zamknięte i jedyną drogą komunikacji między miastami jest kolej. Dowiedzieliśmy się również, że w sezonie (do końca września) obowiązuje bezwzględny zakaz palenia ognia. W tym czasie nie można rozpalić grilla, nie mówiąc już o ognisku czy turystycznej kuchence, na której każdego dnia gotowaliśmy obiad. Cieszę się, że nie mieliśmy okazji sprawdzić na własnej skórze wysokości obowiązujących tu mandatów.
Zafundowaliśmy sobie dziś popołudnie na boskiej plaży Ostriconi. Gdybym miała polecić polskim plażowiczom korsykańskie wybrzeże, z pewnością to miejsce wymieniłbym jako pierwsze. Wyróżnia się ono nieprzeciętnym krajobrazem. Biały piasek uwypukla turkusowy kolor wody. Szeroki pas plaży i wydm oddziela morze od rzeki, która wije się nieregularnie pomiędzy drzewami. Ponad tym górują skaliste wierzchołki gór. Cudowne miejsce na rodzinny piknik w ciepłym słońcu, a jednocześnie zasłużona nagroda za trzy tygodnie koczowniczego trybu życia.
Miesiąc temu byliśmy pełni obaw odnośnie naszego wyjazdu. Staraliśmy się o nim nie myśleć, bo wątpliwości szybko się mnożyły. Największe dotyczyły oczywiście dziecka: w co ubrać, czym karmić, w czym kąpać, w czym spać. Ząbkowanie, gorączka, namiot, rower - same przerażające hasła. Zastanawialiśmy się, czy podołamy kondycyjnie, czy unikniemy mandatów za nielegalne biwakowanie, czy odpoczniemy. Trzy tygodnie i osiemset osiemnaście kilometrów później, czując jeszcze zmęczenie w mięśniach i nie mogąc nacieszyć się wygodami cywilizacyjnego świata, przepełnia nas radość na wspomnienie każdego dnia tego wyjazdu. Podróżując samochodem łapiemy się na tym, że odruchowo rozglądamy się za dogodnym miejscem na namiot i niechętnie wyrzucamy do kosza puste butelki.
Przed wyjazdem spotkałam się z opinia, że dziecko z tego wyjazdu nie skorzysta, bo niczego z niego nie zapamięta. Przypomniały mi się wyniki badań nad osobami dotkniętymi chorobą Alzheimera. Mimo że błyskawicznie zapominały zdarzenia, które wydarzyły się przed chwilą, towarzyszące temu emocje potrafiły utrzymywać się u nich wiele godzin, a nawet dni, powodując poprawę bądź pogorszenie nastroju. Dzieciństwo musi podlegać analogicznym zasadom. Nie wynosimy z niego zbyt wielu wspomnień, ale czujemy po nim ślad. Buduje w nas poczucie bezpieczeństwa, akceptacji, miłości lub wręcz przeciwnie, rujnuje je. Widząc wielokrotnie to cudowne zdziwienie na twarzy córki, zaciekawienie podczas jedzenia egzotycznych owoców, uśmiech wywołany obecnością Taty, a także śledząc jej nagłe skoki rozwojowe, nowe formy komunikacji, zapał w rozwijaniu umiejętności, jestem o krok od spakowania jej w podróż do amazońskiej dżungli. Macierzyństwo, to jest dopiero wyprawa!