Do Fez dotarliśmy z godzinnym opóźnieniem. Uciekł nam wiec autobus do Chefchaouene i zmuszeni byliśmy czekać aż do rana. Nocleg był... interesujący :) Kupiliśmy sobie lokalne kebaby, których każdy kęs śledziło dziesiątki zainteresowanych osób i tylko wyłapywało nasz wzrok. Gdy się spojrzałam kiwali pytająco, czy mi smakuje. Jak potwierdziłam, cale otoczenie rozpromieniało się na twarzach :) Budziłam zainteresowanie w równym stopniu mężczyzn co kobiet. Dworzec w Fez to wyjątkowe miejsce gdzie wypada się "lansowac". Mężowie przychodzą tu na cala noc, zabierają swoje kobiety, które siedzą znudzone, w ciszy i z zazdrością patrzą na mnie, na mój plecak, wolność.
Rozłożyliśmy karimaty na pierwszym piętrze dworca (bardziej to przypominało taras) i ułożyliśmy się do snu razem z bezdomnymi :) Pomyślałam, ze niedługo gwar zamilknie. Nic bardziej mylnego! Głośna muzyka w ogóle się nie skończyła, na dworcu były dziesiątki osób, do nas na piętro cale pielgrzymki, dzieci, troskliwi mężczyźni chcący ode mnie numer telefonu, albo przynajmniej poratować mnie jedzeniem, współczujący, ze śpię na ziemi... O 5 rano zawył pobliski meczet, jeden bezdomny zaczął się modlić. Klimat dworca był niepowtarzalny.