Obudziłam się wcześnie rano i swoje kroki skierowałam do pralni piętro niżej. Świetnie mi się spało na dachu hotelu. Śpię tutaj średnio po 5 godzin i w zupełności mi to wystarcza.
Dzisiaj w planach mieliśmy zwiedzanie ogrodów. Najpierw Cyber Park - nazwa nie jest przypadkowa. W alejkach miejscowego parku ustawiono budki z darmowym Internetem. Ciekawe jest to, ze to jedyne miejsce, gdzie nie ma złomu (300MB ramu i procesor 700MHz :), a prawdziwe komputery i łącze. Park pełen jest palm, kaktusów, bukszpanów. Jest tu chłodniej niż w mieście (gdzie dziś było 37 stopni). Trafiliśmy na wystawę zdjęć "Ziemia z nieba", gdzie jeszcze rok temu podziwiałam w Warszawie garbarnie w Fez i dywany w Marrakeszu - teraz widziałam to na własne oczy!
Drugi park, to prywatny ogród projektanta mody Ives Saitn Lorent. Zakochał się w tym miejscu i odrestaurował. Miejsce jest magiczne, pełne bambusów, wąskich alejek, schowane w cieniu z dala od gwaru i wszechobecnego zapachu benzyny ołowiowej. Zasnęłam na ławce...
Poszliśmy na główny plac napić się Berber Whisky w jednym z "przenośnych" lokali. Powstają jak grzyby po deszczu. W mgnieniu oka Przy okazji spróbowałam marokańskiej zupy z groszku, która ma tak neutralny smak, ze ciężko poznać, że coś się właśnie spożywa.
Niedługo później przysiedli się do nas znajomi z hotelu - Andrea z Włoch i Tomasz ze Słowacji. Rozmawialiśmy o różnicach pomiędzy naszymi krajami, o życiu w nich. Rozmowę dokończyliśmy na tarasie, siedząc przy świeczkach i "wprowadzając" chłopaków w polska żubrówkę. Wszystko, co mówili, było dla mnie bardzo ciekawe.