Podróż do Fez, mimo pięknych widoków, bardzo nam się dłużyła. Mieliśmy nawet podejrzenia, że kierowca pomylił trasę, bo wszystkie krajobrazy były nam obce. Na miejscu złapaliśmy taksówkę do Pension Dalila, gdzie zatrzymali się nasi znajomi.
Tego dnia w Fez rozgrywał się ważny mecz – miejscowi kontra Casablanka. Znajomi postanowili kibicować na żywo. Zostali nawet zaproszeni na lożę dla vipów! Niestety po meczu całą grupę obstąpiły dzieci, które wyrosły jak spod ziemi. Było ich około czterdziestu i zachowywały się agresywnie. Zerwały dziewczynom łańcuszki z szyi, rzucały kamieniami. Po tym doświadczeniu nastroje w ekipie siadły, a zderzenie z nimi naszego entuzjazmu po Chefchaouene było jak kubeł zimnej wody. Od razu poczułam rezerwę do tego miasta i ludzi.
Zatrzymaliśmy się w tym hotelu, mimo, że było on dla nas trochę za drogi (100dh, ale w tajemnicy właściciel opuścił do 75dh). Pomyśleliśmy, że miło będzie spędzić wieczór na tarasie i trochę odetchnąć po nieprzyjemnych chwilach.
Kolację zjedliśmy w restauracji obok hotelu. Zapłaciłam za nią więcej niż za nocleg, ale warto było spróbować tradycyjnego posiłku Fez – pastillę. Przypominał pączka nadziewanego jajkami i mięsem, posypanego cukrem pudrem – wszystko jakby słodkie, ale dobrze do siebie pasujące. Niestety, kelner założył, że skoro jestem z Polski, to zamówię mięso z kurczaka i nie zaproponował mi tradycyjnego farszu, czyli mięsa z gołębia, którego tak chciałam spróbować.