Dzis rano planowalysmy dac ostatnia szanse wodospadowi Dettifoss, ale ostatecznie poddalysmy sie. Prawda jest taka, ze zaden widok nie zachwyca, gdy ubrania w tym samym momencie pochlaniaja niezliczona ilosc wody. Jezioro Myvatn, tak goraco polecane przez wszystkich podróżników, w naszej pamieci nie zarysowalo sie najlepiej. Ruszylysmy na zachod.
Nasz pierwszy kierowca, mimo ze kazal na siebie dlugo czekac, byl wspanialy. Wracal wlasnie z polowania na gesi. Byl to starszy, emerytowany strazak, ktory dwa lata temu stracil zone. Poznal ja i zdobyl na wyspach Vestmann, na ktorych niedawno bylysmy. Jak sam o sobie mowi, jest troche stukniety. Podczas podrozy wciagal przez nos tabake nasaczona alkoholem. Zaprosil nas na sniadanie mowiac, ze wie, ze jestesmy "biednymi mlodymi damami". Sniadanie zjadlysmy w kawiarni z widokiem na wodospad Godafoss.
Po drobnych zakupach w Akureyri (Dorota kupila kurtke) ruszylysmy za miasto. Pierwszy zatrzymany kierowca mial problemy z wymowa i przekrwione oczy. Wsiadalysmy z nadzieja, ze to nie wariat :)
Kolejna para byla bardzo rozgadana. Kierowca opowiadal nam o kolejnych, nieodkrytych przez nas smakach islandzkiej kuchni (mieso z wieloryba), tlumaczyl, dlaczego drzewa nie maja szansy tutaj rosnac (za krotki okres wegetacji) i opowiadal o swojej podrozy do Polski. Na koniec powiedzial, ze jak dotrzemy do miejscowosci, w ktorej sie urodzil , Sudaviku, powinnysmy zapytac o miejscowa nauczycielke. To jego siostra, a jej dom stoi dla nas otworem.
Nie moglysmy uwierzyc w swojego farta, gdy po niespelna 5 minutach siedzialysmy juz w samochodzie mlodych Bulgarow, mieszkakjacych na stale na Islandii. Jechali do Reykiaviku, wiec mogli podrzucic nas dalej, niz rano zakladalysmy. Tego dnia pokonalysmy 380km. Fiordy Zachodnie otworzyly wiec przed nami swoje wrota i przestaly byc niewiadoma na naszej mapie.