Kontynuujemy zwiedzanie Zlotego Kregu. Bardzo spodobal mi sie oslawiony gejzer Strokkur, a dokladnie male oczko wodne na jego uboczu, przypominajace lze. Jej kolor jest tak blekitny, ze trudno odwrocic wzrok. W otoczeniu gliniastej ziemi i popekanych bialych szczelin, wyglada zachwycajaco.
Gejzer wybucha co kilka minut. Dokladnie wiadomo kiedy to nastapi, gdyz woda zasysa sie pod ziemie stopniowo. Gejzer dyszy zdenerwowany, az w koncu pompuje niebieska banke wody i wyrzuca ja w powietrze.
Obok znajduje sie drugi gejzer, ktorego erupcje powodowane sa trzesieniami ziemi. Uspiony gdy przyjechalam, obudzil sie, gdy juz mialam odchodzic! Wyrzucil serie strumieni wody w powietrze (nie wysoko, ale intensywnie). Trzesienie ziemi musialo byc na tyle slabe, by nie dostrzegl go czlowiek, ale wystarczajaco silne, aby uruchomic erupcje.
Zloty Krag zamyka Gullfoss (gull - zloto, foss - wodospad). Przed wyjazdem wielokrotnie obserwowalam go na stronie Inspired by Iceland, dzis sama stalam przed obiektywem kamery.
Zaskakuje mnie, jak szybko udalo mi sie zrealizowac ten pomysl. Moja obrana na poczatku roku dewiza - cytat "rien pour me retenir" (nic nie moze mnie zatrzymac), otwiera przede mna kolejne drzwi.
Znad wodospadu do Ring Road jechalysmy z sympatycznym pilotem z Chicago. Przepraszal nas za brak umiejetnosci w prowadzeniu samochodu. Zapewnial, ze lepiej mu idzie w powietrzu niz na ziemi.
Po krotkich poszukiwaniach znalazlysmy w Reykjaviku hostel (3500 ISK) i poszlysmy sie szorowac. Napislam do Thorstura maila, ze dotarlysmy do stolicy i mamy wolny wieczor. Nie spodziewalam sie, ze zdazy go przeczytac, ale jednak! Ku naszej radosci udalo nam sie jeszcze ten jeden raz spotkac. Co wiecej, spodziewalam sie przy nim tej malej pijawki w postaci Erica i nie przeliczylam sie :) Zaznalismy we czworke nieco nocnego zycia.
Ostatnim punktem na naszej liscie byla Brennivin - wodka z ziemniakow, nazywana na Islandii "czarna smiercia". Nie rozni sie ona za bardzo od naszej polskiej wodki, ale pozostawia oryginalny posmak w ustach. Poprawilysmy ja lokalnym piwem (850 ISK = 22zl), ktore mimo zawartosci 5% alkoholu nadal nie dorownuje naszym narodowym browarom.
W klubie panowala piwniczna atmosfera. Trzech chlopakow gralo na gitarach akustycznych piosenki radiohead, alice in chains... Moglam tam siedziec godzinami i opowiadac historie z trasy, po tym jak nasze drogi juz sie rozeszly i każdy ruszył w swoją stronę. Thorstur zaprosil nas na koniec do siebie, gdzie obejrzelismy zdjecia ze wspolnego treku Ladnmannalaugar - Porsmork. Zegnalismy sie jak starzy przyjaciele.