Prawie nie spalam w nocy. Bylam podekscytowana poczatkiem trekingu, nie moglam sie uspokoic.
Wstalysmy o szostej i zaczelysmy przepakowywac rzeczy. Nie jestem pewna, czy mam wystarczajaca ilosc cieplych ubran. Chlopak, ktory zawrocil ze szlaku, nastraszyl nas, ze na gorze temperatura osiaga maksymalnie zero stopni.
Niebawem w naszych drzwiach stanal Krishna, nasz przewodnik. Mimo mlodego wieku (22 lata) wzbudza zaufanie i sympatie. Zostalysmy odwiezione jeepem na miejsce, gdzie wedrowka sie rozpoczyna. Wlasciciel naszego hotelu przewiazal nam na szyi biale nepalskie szarfy. Tym samym zyczyl nam powodzenia.
Dzisiejszy odcinek wynosil 17km i konczyl sie w malej wiosce Tsokha na wysokosci 2970m. Szlak wiodl przez stary, porosniety brazowo-zielonym mchem las, w ktorym z drzew zwisaly liany i bluszcz. Jednak prawdziwa atrakcja byly rododendrony i magnolie, ktore osiagaja tu wysokosc okolo 10 metrow i wlasnie zaczynaja kwitnac. Las pachnie przyjemnym, slodkim zapachem kwiatow. Po przekroczeniu ostatniego mostu (czwartego) zaczyna sie dosc strome podejscie, ktore ciagnie sie przez dwie godziny az do punktu koncowego.
Nie mam watpliwosci, komu zadedykuje to wejscie. Jest tylko jedna taka milosniczka rododendronow na swiecie - Himalaje zdobywam dla mojej Mamy :)
Dzisiejszy odcinek nie byl dla mnie trudny. Zostawialam wszystkich daleko w tyle, bo wolne tempo bardzo mnie meczylo. Wydaje mi sie, za Asia troche spanikowala i zaczela miec zawroty glowy z tego powodu. Przewodnik szedl rowno z nia i stopniowo rozladowywal jej napiecie.
Spedzilam te siedem godzin samotnie, otoczona zjawiskowa przyroda i cisza. Pare miesiecy temu wykorzystalabym ten czas, aby strawic jakis nurtujacy mnie problem. Tym razem nie mialam o czym rozmyslac. Pierwszy raz nie mam zadnych rozsterek, nie szukam rozwiazan. Jestem szczesliwa.
Nasza ekipa trekkingowa ujela mnie swoja skromnoscia. Sprawia mi radosc, gdy poczestuja sie ciastkami lub guma do zucia. Skladaja wtedy dlonie i pochylaja glowe w ramach podziekowania. Dobrze sie nami opiekuja. Zrobili nam dzis kanapki z kapusta :)
Przez caly dzien lekko padal deszcz. Gdy dotarlismy do wioski bylo juz chlodno. Poszlysmy zagrzac sie do jednej z chatek, w ktorej palil sie ogien. Ten sam pomysl mialo kilkoro innych turystow. W drodze powrotnej znalazlam kawalek zardzewialej blachy. Wstawilam go w miejsce wybitego okna i dodatkowo zabezpieczylam stara folia ze smietnika. Wbrew pozorom te prowizoryczne warunki nie odstraszaja.
Wszyscy narzekali na zimno, gdy tym czasem ja zdejmowalam z siebie kolejne warstwy ubran. Ostatecznie zostalam w samej bieliznie termoaktywnej. Kokon Asi byl wypchany po brzegi, nie odwazyla sie sciagnac kurtki. Temperatura w nocy spadla troche ponizej zera. Okolo trzeciej nad ranem zarwal sie wiatr.