Szukam synonimow do slowa transport, ale przychodzi mi tylko na mysl "droga przez meke" :)
Po rozstaniu z Krishna, zbieglysmy w dol ulicy, gdzie stalo kilka jeepow. Krazyly plotki, ze jeden z nich ruszy spod sklepu w godzinach 07:00 - 07:30. Rzeczywiscie, jeep zostal wypchany po brzegi, ruszylismy. Siedzialam obok mlodego Anglika, ktory zafundowal sobie wyprawe do Indii w ramach zawodowego awansu. Smielismy sie z tego, jak trudno cokolwiek tu zaplanowac i jak wszelkie plany rozjezdzaja sie mimochodem.
Nasza "droga przez meke" zaczela sie po przesiadce do kolejnego jeepa. Aska obserwowala kierowce w lusterku. Stwierdzila, ze on przysypia. Poniewaz tam siedzialo czterech mezczyzn, nie moglam uwierzyc, ze widzi wlasnie jego odbicie. Przyjrzalam sie i nagle poczulam fale goraca rozlewajaca sie po moim ciele. Naszemu kierowcy oczy same sie zamykaly. Glowa bezwladnie opadala mu w dol. Ewidentnie byl pijany. Na gorskich serpentynach taka informacja moze zmartwic. Powiedzialam o tym jednemu Hindusowi, ale uznal, ze kierowca na pewno jest znudzony. Gdy cudem uniknelismy zdezenia z zaparkowana na poboczu ciezarowka, samochod nagle zatrzymal sie i kierowcy sie zmienili. Od tej pory prowadzil mlody chlopak, raczej bez prawa jazdy, bo z trudem wrzucal biegi, gasl mu samochod, a w miejscu kontroli w ogole wysiadl i ominal ja na pieszo. Ale jechal wolno i mozna powiedziec, ze bezpiecznie.
Na dworcu autobusowym posrednicy agencji podrozniczych rzucili sie na nas jak wyglodniale hieny. Wystarczy, ze powiedzialam jednej osobie, dokad chcemy jechac, a sciany odbily echem nazwe naszej miejscowosci. Autobus o 14:00 przyjechal o 16:00 - normalna sprawa. Byly to lokalne linie, czyli my dwie kontra pozostali. Miejscowi probowali nas zagadywac, ale w tych rejonach angielski jest rzadkoscia i niewiele do nas docieralo. W kazdym razie zrozumialysmy, kiedy nalezy wysiasc, bo tym faktem byl zyl caly autobus.
Druga w nocy. Dworzec autobusowy na koncu swiata. Ktos spi pod moskitiera, ktos wloczy sie bez celu po ulicy. Czlowiek z nikad probuje dowiedziec sie, dokad jedziemy. Negocjuje nam taksowke - cena nie do przyjecia. Rozmawiam z nim w hindi, co zaczyna byc komiczne. Prosze go o otwarcie jednego z autobusow, abysmy mogly sie przespac. Krazace nad nami komary poteguja moj dyskomfort. Mimo, ze w Indiach nie ma teraz pory deszczowej, mam obawy przed malaria. Mezczyzna zgodzil sie. Zapalil nam kadzidlo odstraszajace komary. Usnelysmy.
Po dwoch godzinach zostalysmy wygonione na zewnatrz. Pierwszy autobus odjezdzal o 07:00, ale poniewaz miasto budzilo sie juz z letargu, stargowalysmy cene taksowki o polowe i wymeczone ruszylysmy przed siebie.