Trzy razy pytalam, czy ten autobus jedzie do Cochi. Poprosilam o bilet do Cochi, sprzedano mi go. Oczywiscie okazalo sie, ze wcale tam nie jedziemy. Indie.
Jednak nie ma tego zlego, co by na dobre nie wyszlo. Mialysmy z Asia rozdzielic sie na kilka dni, poniewaz ja chcialam poplywac lodzia, a ona poplazowac. Nasz autobus jechal bardziej na poludnie, niz jej pasowalo, wiec zabrala sie ze mna. Trafilysmy do miejscowosci Varkkalai, slynacej z pieknego klifu, na ktorym gesto rozsiane sa klimatyczne knajpki i hotele, oraz czystej plazy. Nie wiem, skad sie wziely pogloski, ze stroje kapielowe budza w Indiach zgorszenie i trzeba sie kapac w okryciu. Tutaj nikt tak nie robi.
Zaczynam pomalu wierzyc, ze do miejsc, gdzie dotarl Jezus, dotarla tez cywilizacja :) Odkad zaczely pojawiac sie koscioly, wyglad miast calkowicie sie odmienil. W palmowych ogrodach pobudowane sa wille, pojawiaja sie supermarkety, salony pieknosci dla kobiet, rozneglizowane reklamy (co ciekawe, sa na nich tylko mezczyzni). Religie w tym miejscu plynnie przeplataja sie. W taksowce, oprocz naklejek z napisem "Jezus nigdy nie zawodzi", jest rowniez mala kapliczka z czlowiekiem - sloniem lub innym bostwem. Podobnie w sklepach rozlozone sa maty, na ktorych modla sie muzulmanie, a obok kobiety zapalaja kadzidla przy buddyjskich obrazach. Pojawily sie nawet bilbordy z wizerunkiem papieza Benedykta XVI, ale raczej na nich straszyl, niz milowal.
Tani i ladny hotel bez problemu mozna znalezc w alejce biegnacej skrajem klifu (300Rs = 36zl za pokoj dwuosobowy). Wiatrak nad lozkiem to absolutna koniecznosc. Nie warto zostawac w miejscu, do ktorego dowiezie nas taksowkarz.
Wieczorem lokalne knajpki rozswietlaja sie blaskiem lampionow. Wlasciciele wykladaja ryby z porannego polowu i kroja kawalki na oczach klientow. Turysci zatapiaja sie w fotelach, sluchajac szumu fal i cieszac sie powiewem chlodniejszego powietrza. Jesli ma sie obok siebie bliska osobe, niczego wiecej nie potrzeba.