Kilka tygodni wcześniej przewoźnik anulował nasze połączenia lotnicze i zastąpił je mniej dogodnymi. Dwie przesiadki, trzy starty i trzy lądowania. W głowie tylko szum, ponure myśli. Nie zmrużyłam oka. Nie lubię latać.
Postawiłam stopę na ziemi, w Afryce, zaraz po wschodzie słońca. Uwielbiam to uczucie, gdy gorący podmuch powietrza owija się szczelnie wokół mojej twarzy. W tym momencie rozpoczyna się dla mnie podróż.
Ustawiliśmy się w kolejce po wizy (50$). Rozdano nam formularze zawierający standardowy zestaw pytań. Z nieukrywaną satysfakcją zrzuciłam z siebie zimowe ubrania. Różnica temperatur – czterdzieści stopni.
Na lotnisku w Dar es Saalam bez problemu wypłaciliśmy tanzańskie szylingi. Gonił nas czas, więc bez namysłu wsiedliśmy w taksówkę w kierunku dworca autobusowego, przepłacając za kurs pewnie dwukrotnie (25$). Kierowca wykonał kilka telefonów, zatrzymał odjeżdżający właśnie autobusu do Mwanzy i wepchnął nas do środka. W ciemności twarzy pasażerów nie wyróżniała się ani jedna biała. Patrzyli na nas nieruchomo, jak zwierzęta obawiające się ataku drapieżnika. Nieśmiało zajęliśmy swoje miejsca.
Przed wyjazdem czytałam, że droga jest długa i męcząca, dlatego należy szukać autobusu wyższej klasy. My jechaliśmy najbardziej lokalnym środkiem transportu, jaki można sobie wyobrazić. Piętnaście godzin jazdy, tylko jeden przystanek (!), karaluchy wychodzące ze szczelin między oknami. Obok mnie czarna kobieta, rozpychająca kości miednicy na moje siedzenie. Wysunęła pomarszczoną rękę za okno, kupiła od lokalnych sprzedawców kukurydzę i natychmiast podzieliła ją na trzy części. Nie mogliśmy odmówić. Dłuższą chwilę kontemplowała zakupiony wcześniej chleb. Nadżerała go już pleśń, ale również wyciągnęła go w naszym kierunku. Chcąc się odwdzięczyć, daliśmy jej banana. Zareagowała chrząknięciem, jakby chciała nas skarcić, że długo musiała na to czekać.
Podróż była na tyle uciążliwa, że zaczęłam wątpić, czy przyjęty przeze mnie plan będzie tego wart. Z doświadczenia jednak wiem, że gdziekolwiek nas nogi poniosą, podróż zacznie się w końcu układać w jedną wspólną całość.