Pare kilometrow za miastem klimat afrykanskich wiosek diametralnie sie zmienia. Na bezkresnych rowninach mozna dostrzec grupy gliniano - slomianych chatek, ktore swoim okraglym ksztaltem przypominaja ule. Nieopodal w jeziorze poi sie bydlo i kozy, a miejscowe kobiety niosa na glowach wiadra z woda lub miski z owocami. Przewazajaca wiekszosc z nich ma przewiazane na plecach niemowle.
Caly dzisiejszy dzien spedzilismy w terenie. Park Narodowy Serengetti to beskresne, trawiaste sawanny, po korych przechadzaja sie dzikie zwierzeta. Wolno stojace drzewa i liczne wodopoje przynosza im ulge w tak sloneczny dzien, jak dzis.
Docenilismy fakt, ze safari rozpoczelo sie w Mwanza. Byc moze nie ma tu konkurencji, przez co ceny sa wyzsze, ale przez kilka godzin bylismy w parku calkowicie sami. W te miejsca nie dojezdzaja samochody z Arusha, poniewaz dystans jest zbyt duzy. A wlasnie tu, zaraz po przekroczeniu bramy, spotkalismy dumnie spacerujace pawiany, zwinne impale, stada gnu i bawolowy. Zdezorientowane zebry wpatrywaly sie w odpoczywajacego pod drzewem lwa. Dlugie szyje zyraw przeswitywaly pomiedzy trzonami drzew, a trzask lamanych galezi donosil o obecnosci sloni.
Dalej w glab spotkalismy wiecznie przestraszone guzce, leniwe leopardy, zazywajace kapieli hipopotamy i krokodyle. Oraz dziesiatki samochodow terenowych i teleobiektywow...
Odbywajace sie wlasnie wielkie migracje zwierzat na kenijskie sawanny sa widokiem niepowtarzalnym. Potezne stada zebr i gnu galupuja co sil unoszac za soba chmure pylu. Czuc niepokoj, pospiech.
Nocleg spedzamy na campingu. Rozbijamy namioty, bierzemy zimny prysznic. Zobowiazujemy sie nie trzymac jedzenia na zewnatrz, bo zwabia to krazace dookola hieny. Kolacja z Dunczykami przeciaga sie do poznych godzin wieczornych, mimo, ze po stole biegaja szczury, a zewszad atakuja owady. Ostatecznie zostajemy wyproszeni z jadalnii przez obsluge.