Autobus z Engaruki odjezdzal o szostej. Spakowalismy plecaki i w towarzystwie Onesmo i jego ojca ruszylismy ledwie widoczna sciezka na miejsce odjazdu. Dookola ani zywej duszy, az do momentu, gdy zza krzakow wylonil sie prawie zapchany autobus. Rezerwacje miejsc robilismy dzien wczesniej, jednak pasazerow bylo tak wielu, ze przez cala droge czulismy wbijajace sie w nas lokcie i posladki. Przejazd autobusu przez wioski (wielkie wydarzenie)sygnalizowany byl bezlitosnym klaksonem.
Na dworcu w Arusha kierowca pomogl nam z przesiadka do Moshi. Krazace tam stado naganiaczy niewatpliwie rozdarloby nas na strzepy.
Na miejscu czekal na nas Everest - przedstawiciel firmy Kilimanjaro Heroes, u ktorej zabukowalismy trekking. Uparlismy sie, zeby zobaczyc hotel Kilimanjaro Backpackers, gdyz jest polecany na forach jako najtanszy. Nie zostalismy tam jednak, bo w tej samej cenie chlopaki znalezli nam jasny pokoj z lazienka w hotelu Buffalo (30000TZS = 60zl). Ostatnio mamy takiego farta, ze od razu po rejestracji odlaczaja prad, co i tu mialo miejsce.
Spotkalismy sie z chlopakami z Kilimanjaro Heroes w hotelowej restauracji. Chcielismy poznac szczegoly ich oferty, jednak ich mlody wiek i fakt, ze rozmowy nie odbywaly sie w biurze firmy, budzily nasze watpliwosci. Ostatecznie jednak podpisalismy umowe. Duzym zabezpieczeniem dla nas byl fakt, ze za bilety do Narodowego Parku Kilimanjaro moglismy zaplacic karta (600$/os + 40$ ubezpieczenie).
Nie docierala do nas informacja, ze juz jutro zaczynamy zdobywac Dach Afryki. Nasza glowe zaprzataly podstawowe potrzeby - prysznic, jesc! Zwabieni zapachami nalesnikow siedlismy w knajpce Taj Mahal. Pokusa nie do odparcia okazal sie sok z mango, ktory pozniej lekko odchorowalismy.
Moshi to najlepsze miejsce na zakup pamiatek. W niezliczonej ilosci sklepikow mozna kupic rzezby z drzewa hebanowego, obrazy, bizuterie. Nas jednak zniewalila zapachem kawa, ktorej wzielismy dwa worki.
Zasypialismy z nadzieja, ze jutro o dziewiatej ktos bedzie na nas czekal.