Geoblog.pl    majka    Podróże    Tanzania. Kryjowka albinosow.    Barafu Camp (4550m) - Uhuru Peak (5895m) - Mweka Gate (1980m)
Zwiń mapę
2012
25
lut

Barafu Camp (4550m) - Uhuru Peak (5895m) - Mweka Gate (1980m)

 
Tanzania
Tanzania, Kilimanjaro
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8387 km
 
Obudzilo mnie swiatlo latarek biegajace niespokojnie po scianach namiotu. Przyniesiono nam herbate i ciastka, ktorych nie moglismy przelknac. Uzupelnilismy termosy z goraca woda, dodatkowe butelki na zimna i ruszylismy przed siebie. Kilka osob zdazylo juz wyruszyc na szczyt. Swiatlo ich latarek przypominalo grupe osowialych swietlikow.

Edward, nasz drugi przewodnik, nadawal rytm naszym krokom. Wyprzedzalismy kolejne osoby, choc podejscie bylo strome i meczace. Potrzeba snu rosla z kazda godzina, miesnie wzbranialy sie od wysilku.

Droga byla jednostajna. Widzialam tylko to, co rozswietlalo mi swiatlo latarki. Pchalam przed siebie nogi bez zastanowienia, przysypialam.

Przerwy robilismy co godzine. Mielismy raptem kilka minut na wypicie herbaty, zalozenie dodatkowej pary ubran, zlapanie oddechu. Przeszywajacy mroz przenikal przez rekawiczki i buty. Przewodnicy nie pozwalali nam stac w miejscu.

Przemkowi nasilaly sie problemy z oddychaniem. Rzadkie na tej wysokosci powietrze zmuszalo go do lapania czestych i plytkich oddechow, co trawilo jego zapasy energii. Dla mnie przeszkoda bylo niskie cisnienie (500hPa, czyli o polowe nizsze niz w Warszawie), ktore na kazdym postoju zaciskalo sie ciasno wokol mojej glowy.

Pierwsi ludzie zaczeli zawracac. Nie napawalo nas to optymizmem, jednak Edward i Richard nie mieli co do nas watpliwosci. Po paru godzinach, w momencie gdy slonce zaczelo sie podnosic, osiagnelismy pierwszy punkt widokowy Stella Point. Od tego miejsca juz tylko dwiescie metrow pod gore...

Stan Przemka pogarszal sie. Z trudem lapal oddech, plataly mu sie nogi. Stoczyl prawdziwa walke o te ostatnie metry.
Po siedmiu godzinach wylonila sie przed nami tablica Uhuru Peak (5896m). Promienie slonca rozswietlaly stopniowo lodowiec. Nie docieralo do nas, ze stoimy na szczycie masywu Kilimanjaro.

Pospieszani przez przewodnikow zaczelismy uciekac w dol przed kolejnymi objawami choroby wysokosciowej. Dopiero teraz, gdy nie walczylam juz o kazdy krok, dostrzeglam, ile determinacji wymaga to podejscie. Mijalismy osoby uwieszone na szyi swoich przewodnikow, wymiotujace ze zmeczenia. Slyszelismy zasapane oddechy wspierane butlami tlenowymi. Wzruszalismy sie na widok osob starszych, ktorzy z nieznanych nam powodow zdecydowali sie na taka tulaczke.

Postawienie stop na Dachu Afryki odsuwa poczucie bezsilnosci o kolejny krok dalej. W tej jednej krotkiej chwili rodzi sie w czlowieku przekonanie, ze niewiele jest rzeczy, ktore sa w stanie go zatrzymac. Rozumiem, dlaczego ludzie to robia...

Do obozu zsunelismy sie po piachu i kamieniach w ciagu niecalych trzech godzin. Zostalismy powitani kubkiem napoju pomaranczowego, ktorego butelke trzymano specjalnie na te okazje. Zdjelismy buty i wsunelismy sie w cieple spiwory. Zmeczenie bylo tak dotkliwe, ze wypowiadajac slowa mialam wrazenie, jakby moj glos dobiegal z ust innego czlowieka.

Na wczesny obiad zostalismy zbudzeni po godzinie. W tamtym momencie mysl o dalszej drodze wydawala nam sie nierealna, jednak po zaopatrzeniu miesni w zastrzyk kalorii udalo nam sie podniesc i spakowalismy swoje rzeczy. Ruszysmy do obozu Mweka, polozonego na wysokosci 3100m.

Sloneczna pogoda zamienila sie w grad, ktory poobijal nasze wystajace spod kurtek dlonie. Deszcz rozpuscil ubita sciezke, przez co kolejne metry schodzilismy w strumieniu zardzewialej wody. Rozbite w obozie namioty plynely, ludzie ciasno upychali sie pod wiata. Zdecydowalismy sie isc dalej, pokonujac tym samy odcinek trasy zaplanowany na jutro.

W strugach deszczu weszlismy w obszar lasu tropikalnego, ktory zrobil na nas duze wrazenie. Bialoczarne malpy skakaly ponad naszymi glowami ganiajac siebie nawzajem w koronach drzew. Klimat zostal niestety zmacony poruszonym przez przewodnikow tematem napiwkow. Mielismy na to przeznaczone 400$, co juz wydawalo nam sie cena wysoka. Nie wiedzielismy, ze istnieje wydana przez rzad tanzanski ksiazka, w ktorej wysokosc napiwkow jest uregulowana (7$/dzien dla kazdego tragarza, 12$/dzien dla kucharza, 20$/dzien dla kazdego z przewodnikow). Cena urosla wiec dwukrotnie, budzac nasz sprzeciw i rozpoczynajac niepotrzebna dyskusje na temat ciezkiej pracy idacych z nami osob. Ostatecznie dolozylismy jeszcze 200$ i wiecej o tym nie rozmawialismy.

Do bramy Mweka dotarlismy okolo siodmej wieczorem, pokonujac odcinek 45km i zamykajac tym samym 100km przemarsz gorskimi drogami Kilimanjaro. Przewodnik, zaskoczony nasza kondycja, zapytal, czy duzo przed wyprawa trenowalismy. Rozbawilo to nas, gdyz nie mielismy o sobie rownie dobrego zdania.

Na dole otrzymalismy pamiatkowe certyfikaty poswiadczajace autentycznosc naszych zeznan (do wgladu po powrocie ;)) Zaladowalismy sie do furgonetki i pojechalismy do hotelu. Utkwila mi w pamieci ta droga pomiedzy plantacjami kawy, ananasow i bananowcow, z osniezonym (!) szczytem Kilimanjaro w tle (zaraz po naszym zejsciu spadl swiezy snieg).

Wszelkie kolejne plany pokrzyzowal nam odbywajacy sie w Moshi maraton. Z powodu naplywu turystow musielismy zmienic hotel. Przenieslismy sie wiec za miasto, z dala od milych knajpek i jedzenia. Podrozaly rowniez bilety lotnicze, dlatego kilkunastominutowy lot awionetka na Zanzibar zamienilismy na ekscytujaca, osmiogodzinna podroz autobusem do stolicy. Bylismy mile zaskoczeni bezinteresowna pomoca chlopakow z Kilimanjaro Heroes, ktorzy uruchamili siatke kontaktow i dzwonili w naszej sprawie na dworzec autobusowy, do portu i na lotnisko. Na koniec podarowali nam drobne prezenty w postaci figurek zwierzat wykonanych z drzewa hebanowego.

Nie musze chyba pisac, jak wspaniale bylo wziac pierwszy od szesciu dni prysznic. Zerkniecie w lustro po takim czasie jest dosc dramatyczne. Rozpuszczone wlosy nie probuja zmieniac ksztaltu, odstaja sztywno jak patyki. Czlowiek najchetniej nie wychodzilby spod strumienia cieplej wody.

Na koniec drobne podsumowanie dla zapalencow, ktorzy wybieraja sie na Kilimanjaro. Z czystym sumieniem mozemy polecic firme, ktorej my zaufalismy (www.kilimanjaroheroes.com). Zaplacilismy od osoby 1000$ + 300$ napiwku. Nie jest to mala suma, ale jesli ktos myslal juz o tym na powaznie i wyslal kilka maili do lokalnych agencji, to przyzna, ze cena jest bardzo konkurencyjna. Nasi przewodnicy mowili, ze w Tanzanii nie ma dla nich pracy, ale dzieki bogu maja te gore... Jest to zrodlo utrzymania setek osob, nie mowiac juz o dochodach panstwa, ktore za kazdego turyste inkasuje 600$ oplaty za wstep.

Jesli chodzi o sam treking, to jest on jak rosyjska ruletka, w ktorej wszystko zalezy od dolegliwosci, ktore czlowieka nekaja. My chorowalismy od samego poczatku, dlatego wiele rzeczy znosilismy gorzej, niz normalnie. Nie zmienia to jednak faktu, ze podejscie droga Machame (teoretycznie najtrudniejsza, choc najbardziej widowiskowa) nie jest wymagajace technicznie, a przez wiekszosc trasy jednak dostarcza cialu endorfin.

Jesli chodzi o rzeczy niezbedne to trzeba pamietac o termosie i dodatkowej butelce na wode (wbrew temu, co czytalismy, nie zamarzaly na szczycie), latarce czolowce, kijkach trekkingowych (zaczelismy uzywac dopiero podczas zejscia). Ponadto warto przemyslec garderobe - w momencie ataku na szczyt mielismy na sobie bielizne termoaktywna i warstwe docieplajaca, oprocz tego na dole spodnie narciarskie, na gorze windstoper i kurtke. Rekawiczki, czapka (kominiarka) i polarowy szalik to koniecznosc. Na koniec pozostaje zyczyc tylko zdrowia!


Swoja kilkudniowa tulaczke dedykuje mojemu bratu ciotecznemu, ktory od dnia naradzin mial bardziej pod gore niz inne dzieci. Bardzo mnie ucieszyly wiesci o jego szkolnych sukcesach, oby tak dalej!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
mirka66
mirka66 - 2013-04-03 10:01
Podziwiam Was za odwage i determinacje.Gratulacje.
 
Chester
Chester - 2013-04-09 09:44
Byliśmy tam między 7-12 lutego. Ta sama droga, podobne wrażenia. Również wynajęliśmy firmę miejscową (950 $\os) przez co oszczędziliśmy jakieś kilkaset dolarów w stosunku do cen oferowanych w Polsce. Nam woda prawie zamarzła, mimo iż była w skarpetach, zgodnie z zaleceniami przewodników. I mieliśmy podobną sytuację z napiwkami. Nie mogliśmy dołożyć. Było nam przykro, że na koniec nie zaśpiewano nam "Jambo....". Nie wiem dlaczego polskie firmy organizujące ten trek na swoich stronach umieszczają błedne info. My się tym sugerowaliśmy. Dodam na koniec, że ceny idą w górę, wiec kto planuje, niech się śpieszy.
A samo bycie na Kili - wrażenia bezcenne, choć łatwo nie jest. Światła Moshi widziane nocą spod szczytu z wysokości prawie 5 km, oraz różowy lodowiec Rebmanna w promieniach wschodzącego słońca - wyryło się na zawsze.
 
 
majka
Maja Czarnecka
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 142 wpisy142 157 komentarzy157 1148 zdjęć1148 1 plik multimedialny1
 
Moje podróżewięcej
13.09.2014 - 04.10.2014
 
 
09.02.2012 - 04.03.2012