Trzydziesci lat temu o godzinie 23:30 przychodze na swiat.
Lubie wspominac dzien moich urodzin na przestrzeni tego okresu. Sa zyczenia, o ktorych sie nie zapomina i ktore czlowiek stara sie wziac sobie do serca. Takie zyczenia sklada mi co roku m.in. moja chrzestna. Gdy w wieku dwudziestu paru lat moje zycie zdawalo sie tkwic w martym punkcie, dostalam od niej karke, w ktorej napisala, abym nie bala sie nigdy zawracac z obranej wczesniej drogi. Nie zmarnuje w ten sposob czasu, a wrecz przeciwnie - oszczedze go, bo dalej bede kroczyla jak w siedmiomilowych butach. Wtedy spakowalam sie i wyjechalam do Maroko.
W dniu moich dwudziestych siodmych urodzin, gdy meczyla mnie niepewnosc wobec... wszystkiego, chrzestna poradzila mi, zebym wypisala na kartce kilka cech, ktore sa dla mnie wazne. Wyjasnila mi, ze nie mamy w sobie tyle energii, aby nad wszystkim mozolnie pracowac - czesc cech w drugiej osobie musimy po prostu zobaczyc. Zrobilam tak, jak mowila, chociaz bez wiekszego przekonania. Dzisiaj, w dniu moich trzydziestych urodzin, spaceruje po ulicach Madrytu z czlowiekiem, ktory wszystkie wypisane przeze mnie cechy ma i ktory od miesiaca jest moim mezem.
Przypominam sobie rowniez drobniejsza obietnice, zlozona na boisku szkoly podstawowej. Jako 13-letnia dziewczyna przysiegalam wtedy nie zapalic papierosa do trzydziestki. Wtedy ten wiek wydawal mi sie odlegla przyszloscia, a dzisiaj... kaze mi wsiadac na poklad samolotu do Chile.
W droge!