Geoblog.pl    majka    Podróże    Chile, Argentyna, Boliwia. Ziemia prawie ognista.    Dzadza i Alan
Zwiń mapę
2013
26
mar

Dzadza i Alan

 
Chile
Chile, Chile Chico
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 18680 km
 
Nie zaplacilismy za nocleg. Wlascicielka miala do nas wczoraj przyjsc, ale byla zbyt zaaferowana tlumem ludzi, ktory sprowadzilismy. Rano nie otworzyla nam drzwi, wiec przepadlo. Jestesmy zmuszeni wydac te pieniadze na przyjemnosci.

Do granicy jechalismy okolo godziny (30 pesos arg. = 15 zl). Chilijscy urzednicy jak zwykle przeswietlali nasze bagaze i kontrolowali je po katem zadeklarowanych w ankiecie rzeczy. Za zeznanie nie zgodne z prawda sa wysokie kary, wiec do znudzenia deklarujemy produkty pochodzenia roslinnego i zwierzecego. Tym razem stracilismy ser zolty i salami, a przewiezlismy banany i wedline. Zauwazylam, ze ktorys z niedozwolonych produktow nalezy im po prostu podsunac, aby mogli wypelnic sluzbowy obowiazek, skonfiskowac towar i zaniechac dalszej kontroli.

W Chile Chico udalismy sie prosto do informacji turystycznej. Dowiedzielismy sie, ze nie ma autobusu do miejscowosci, do ktorej jak najszybciej musimy sie dostac. Zaczelismy dyskutowac z osobami, ktore podazyly za nami, jak bardzo im zalezy, aby jeszcze dzisiaj ruszyc dalej. W lamanym hiszpanskim, francuskim i angielskim ustalilismy, ze sprobujemy wynajac kierowce. Cala grupa jedenastu osob udalismy sie do miejsca, ktore polecila nam pani pracujaca w informacji. Na miejscu kazano nam zaczekac, wiec zostawilismy bagaze i poszlismy wyjac pieniadze z bankomatu.

Gdy wrocilismy, zastalismy juz tylko kilka osob. Okazalo sie, ze kierowca kazal sobie slono za przejazd zaplacic, wiec wszyscy zrezygnowali. Dla nas to fatalna wiadomosc, bo moze oznaczac, ze nie tylko nie dotrzemy do miejsca, ktore chcemy zobaczyc, ale spoznimy sie rowniez na samolot, ktory mamy jutro po poludniu. Niewiele myslac, zlapalismy nasze plecaki i poszlismy na droge wylotowa lapac stopa.

Przemek nie wierzyl, ze ktos nas zabierze. Ruch byl niewielki, wiec nie bylam szczesliwa, gdy przegapilismy dwa samochody podczas jego nieobecnosci. Nadjezdzal kolejny. W tej samej chwili zobaczylam Przemka w drzwiach sklepu - zatrzymuje! Bialy fiat stanal kolo nas. Jechala nim para Chinczykow, ktorych widzielismy na kempingu. Zgodzili sie nas zabrac.

Nasze dalsze losy splotly sie na kolejnych kilkanascie godzin. Dzadza i Alan urodzili sie w Chinach, ale wiele lat temu ich rodziny uciekly do Kanady, wobec czego nie wyobrazaja juz sobie innego miejsca do zycia. Pracuja w Montrealu, w firmie ubezpieczeniowej. Sprzedali dom, wzieli rok bezplatnego urlopu i ruszyli w podroz po Ameryce Poludniowej. Znakomicie mowia po angielsku, ale miedzy soba porozumiewaja sie w jezyku mandarynskim (za kazdym razem, gdy to robili, nie umielismy powstrzymac usmiechu). Rozmawialismy o wszystkim: o miejscach, ktore widzielismy, o zaslyszanych atrakcjach turystycznych, o naszych krajach, o zwyczajach w Chinach, o konfliktach zbrojnych, w ktorych Polska jako wzorowy sojusznik zawsze bierze udzial (za uscisk dloni, a moze nawet i to nie). Porownywalismy warunki zycia w Warszawie i Montrealu, ktore okazaly sie bardzo zbiezne. Mieszkancy osiedlaja sie na obrzezach miasta. Do pracy dojezdzaja koleja, gdyz pociagi metra notorycznie sie psuja (dwie linie). Pod ziemia zbudowana jest siec tuneli, w ktorych toczy sie zycie - niektorzy w ciagu dnia nie wychodza na powietrze. Patrzac na widoki za oknem, ciezko mi bylo wyobrazic sobie dobrowolne zamkniecie w tak klaustrofobicznej przestrzeni. Nasz samochod sunal droga wzdluz jeziora, za ktorym rozciagalo sie pasmo gor. W jednym miejscu bylo tak pieknie, ze postanowilismy przeskoczyc przez ogrodzenie i wejsc na pomost. Krysztalowo-blekitna woda zachecala do kapieli, ale jej temperatura juz mniej. Zgodnie stwierdzilismy, ze Chile jest znacznie ciekawsze i roznorodne pod wzgledem geograficznym, niz jego sasiednie panstwa.

Poznym popoludniem dotarlismy do miejscowosci Puerto Tranquilo, w okolicach ktorej znajduje sie malo znana, ale zachwycajaca jaskinia - jedno z ostatnich miejsc, do ktorych mielismy nadzieje dotrzec i zarazem najtrudniejsze do zrealizowania. Trafilam na nie przypadkiem przekopujac tone informacji na forum Lonely Planet. Podroznicy, z ktorymi o niej rozmawialismy, byli zaskoczeni, ze cos na jej temat wiemy.

Jaskinia (Cueva de Marmol) jest o tyle niezwykla, że jej sciany wyksztalcily sie z marmuru. Ponieważ znajduje sie na jeziorze, przybieraja ciekawe ksztalty, gdyz stale jest podmywane przez wode. Sasiadujace z nia klify rowniez sa z marmuru. Daje to obraz rzadko spotykany i fascynujacy.

Spotkana w Torres del Paine Amerykanka poradzila nam, abysmy wynajeli lodz w malym porcie za miastem (5km na poludnie). Mielismy trudnosci ze znalezieniem odpowiedniego zjazdu, ale ostatecznie skrecilismy obok tablicy Puerto de Marmol i dotarlismy na miejsce. Skladka na lodz wynosila 7500 pesos = 50zl. Nie mielismy jednak szczescia, gdyz slonce schowalo sie juz za gorami i pograzylo jaskinie w szarosciach. Mimo to, widok specyficznych marmurowych przemazow na scianie jaskini oraz wplywanie w jej zakamarki lodzia, sprawily nam duza przyjemnosc.

W miescie probowalismy sie dowiedziec, czy jest jakis autobus na lotnisko. Dzielilo nas od niego ponad dwiescie kilometrow, ale dzieki podwozce mielismy szanse zdazyc na lot. W jednym miejscu powiedziano nam, ze nie ma, w innym, ze oczywiscie jest. Ktos wykonywal juz telefon, by zarezerwowac dla nas miejsce, gdy Dzadza i Alan stwierdzili, ze nie zostana tu na noc i beda jechali dalej na polnoc, wobec czego mozemy sie z nimi zabrac. Z trudem przekonalam Przemka, ktory uwazal, ze lepsze sprawdzone polaczenie niz bliskosc lotniska (50 km). Ja uwazalam inaczej - majac caly dzien pokonamy ten odcinek chocby pieszo. Wsiadalismy do samochodu w odmiennych nastrojach, ale po chwili przestalismy sie tym martwic.

Zmrok zapadl szybko. Dojechalismy do miejscowosci Cerro Costillo, gdzie definitywnie rozstawalismy sie z para Chinczykow. Udalo nam sie dowiedziec, ze o siodmej rano jest bus do Coyhaique - wezla laczacego zmotoryzowana cywilazacje z lotniskiem. Dlugo szukalismy miejsca na nocleg, gdyz wszystko bylo pozajmowane. W koncu wynajelismy pokoje przy glownej ulicy (8000 pesos = 56 zl/os). Gdy szykowalismy sie do snu, odwiedzil nas Alan i poinformowal o kolejnej zmianie w ich planach. Ze wzgledu na to, ze najkrotszy szlak krajoznawczy w tym regionie zajmuje dwa dni marszu, odpuszczaja sobie trekking i moga podrzucic nas na lotnisko. Nie wiem, z czego bardziej sie cieszylismy - ze zdazymy na lot, co dwa dni temu wydawalo sie niemozliwe, czy z dodatkowych dwoch godzin snu, ktorych nam brakuje.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (19)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
majka
Maja Czarnecka
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 142 wpisy142 157 komentarzy157 1148 zdjęć1148 1 plik multimedialny1
 
Moje podróżewięcej
13.09.2014 - 04.10.2014
 
 
09.02.2012 - 04.03.2012