Lis wracał w nocy wielokrotnie, co stawiało Przemka na równe nogi. Ku mojej rozpaczy wybiegał na zewnątrz i ścigał go po jego terenie, a dźwięk rozpinanego energicznie namiotu wybudzał ze snu Hanię. Po powrocie myśliwy zakopywał się głęboko w ciepły śpiwór, a ja kiwałam się pochylona nad dzieckiem jeszcze przez kilkanaście minut.
Rano nie mogłam powstrzymać śmiechu, gdy Przemek otworzył poły namiotu i stwierdził, że z braku innych łupów lis ukradł mu klapek! Zemsta jak widać bywa słodka. Poszukiwania buta nie przyniosły rezultatu, więc Przemek postanowił zrobić tymczasową kopię ze znalezionej opony. Zanim jednak przystąpił do pracy, zerknął jeszcze w krzaki przed namiotem. Znalazł się! Opluty, wyżuty i porwany, ale jednak – but to but!
Dzisiejszy odcinek od miejscowości Galeria do Osani (D81) był bardzo malowniczy. Droga przebiegała w połowie wysokości między szczytami gór a morzem. Jechaliśmy wzdłuż skalnej ściany, mając po swojej prawej stronie urwisko. W dole wiły się koryta rzek – oczywiście wyschniętych. Niezliczone serpentyny, osłonięte klifami ze wszystkich trzech stron zatoki, łagodne zjazdy. Jedyny mankament to nierówna nawierzchnia. Łapczywie korzystaliśmy z każdego cienia, w którym Hania mogła rozprostować nogi i spożytkować nadmiar dziecięcej energii. Miała doskonały humor przez cały dzień. Z przyczepy dobiegały do nas radosne piski, na które oczywiście odpowiadaliśmy, powodując euforię na twarzy małej. Uwielbiam tę zabawę, jej słodki głosik i ekscytację spowodowaną możliwością komunikowania się z dorosłymi.
Słońce zaczynało chować się za wierzchołkami gór. Rozpaczliwie potrzebowaliśmy wody. Nie mogliśmy uwierzyć, gdy naszym oczom ukazał się wystający ze skały kran. Napełniliśmy wszystkie butelki i prysznic turystyczny. Dalej już bez stresu rozglądaliśmy się za noclegiem. Przejeżdżając obok pięknie położonego tarasu widokowego nie mieliśmy wątpliwości, ze oto on. Rozpościerał się z niego widok na morze, zacumowane w zatoce jachty, położone nieopodal górskie miasteczko. Bliskość drogi powodowała pewien dyskomfort (nocowanie na dziko jest na Korsyce zabronione), jednak smak korsykańskiego piwa pozwolił nam o nim zapomnieć.
----------------
Na liczniku: 53 kilometry.