Głód daje nam się we znaki. W weekend wszystkie sklepy były pozamykane, więc zostaliśmy bez pieczywa. Na szczęście nastał nowy tydzień, który zaczęliśmy od zakupów w supermarkecie. Kupiliśmy bagietki, ser żółty, nutellę, dżem figowy i owoce. Złapałam też butelkę wina, ale pech chciał, że nie rzuciła mi się w oczy plakietka „bezalkoholowe”.
Przez miejscowość Saint Florent przejechaliśmy równie szybko, co za pierwszym razem. Kilka kilometrów za miastem odkryliśmy zejście na plażę dostępne dla naszych rowerów i przyczepki. Plaża kamienista, odgrodzona od jezdni wysokim murem dającym nieco cienia. Rozłożyliśmy koc i zrobiliśmy sobie śniadanie. Pływaliśmy z Przemkiem na przemian, ale widoki pod wodą nas nie zachwyciły. Widziałam jedną ławice małych ryb i kilka większych sztuk. Znacznie przyjemniej było moczyć bobasowi nogi. Hania, jak każde dziecko, miała wielka frajdę z pluskania się w wodzie, podnoszenia i upuszczania kamieni, przeskakiwania przez fale.
Rozleniwione mięśnie niechętnie pokonywały nieduży podjazd, podczas którego przyszło im walczyć z silnym wiatrem. Droga biegła zieloną doliną, obsadzoną po brzegi winoroślami. W co drugim domu była możliwość degustacji i zakupu wina. Zapach winogron i fermentu unosił się na ulicy. Odurzeni tą wonią skręciliśmy na północ w drogę D80, którą w ciągu kilku najbliższych dni powinniśmy okrążyć półwysep Cap Corse. Zapowiadało się malowniczo. Trasa biegła w połowie wysokości zbocza, eksponując turkusowe morze, wapienne lub powulkaniczne klify, małe osady rozsiane tu i ówdzie. Urocze kamienne domy z niebieskimi okiennicami na długo zapadną mi w pamięci.
Mieliśmy ochotę przenocować na czarnej plaży w miejscowości Nonza. Nie byliśmy jednak pewni, czy zdołamy przedostać się na nią z przyczepką. Zadowoliliśmy się jej widokiem z miasta: niewielką ilością spacerujących po niej turystów i ułożonych na niej kamiennych napisów. Pokonując kolejne kilometry dostrzegliśmy piaszczystą ścieżkę biegnącą w górę zbocza, w sam środek gęstych krzewów makii. Widzieliśmy, że musimy tam rozbić namiot, ponieważ okazji ku temu nie było wiele (skalna ściana z jednej strony drogi, urwisko z drugiej). Nieco się nameczyliśmy, żeby wtaszczyć na górę rowery, ale widok był zachwycający – bezkresne morze, zieleń, wijąca się zboczem droga. W nocy księżyc rzucał złotą łunę na taflę morza. Niechętnie chowaliśmy się do namiotu.
----------------
Na liczniku: 28 kilometrów.