W nocy wiał silny wiatr, targając ścianami namiotu we wszystkie strony. Przemek nie mógł z tego powodu zasnąć, w przeciwieństwie do mnie i do Hani - wtulone w siebie miałyśmy ciepło i przyjemnie. Rano nie napracowaliśmy się za bardzo: zjechaliśmy z naszej kryjówki wprost na plażę, gdzie spędziliśmy całe przedpołudnie. Świeciło przyjemne słońce sprawiając, że woda lśniła turkusem. Rozbiliśmy koc w cieniu skał. Ich budowa wskazywała na pochodzenie wulkaniczne, podobnie jak plaża usypana czarnymi kamieniami. Doskonała okazja, aby popływać z maska i w płetwach. Dno było ciekawie ukształtowane. Olbrzymie głazy sięgające głębokości kilku metrów były kryjówką ryb i jeżowców. Dobiegające tam promienie słońca odbijały się od łusek. Brakowało tylko muszli, po które można by zanurkować.
Z plaży odjeżdżaliśmy na sygnale. Hania nie chciała porzucić swojego ulubionego zajęcia - oglądania kamieni. Wkładana do przyczepki wygięła się w łuk i wpadła w histerię. Nie mając wiedzy z mądrych poradników dotyczących wychowywania dzieci, postanowiliśmy to zignorować. Krzyku było co niemiara, ale wkrótce zasnęła i obudziła się po godzinie w dobrym nastroju.
W miejscowości Marinica ekscentryczny mężczyzna przestrzegł nas przed nabieraniem wody z przydrożnych kranów. Prawdopodobnie uznał, że nie rozumiemy napisu „woda nie nadaje się do spożycia” i grozi nam śmiertelne niebezpieczeństwo. Uświadamiał nas przynajmniej sześć razy, w tym trzy po niemiecku. Fontannę z woda pitną znaleźliśmy w mieście Pino. Tam też uzupełniliśmy zapasy jedzenia, bo w mijanych ostatnio wioskach nie było sklepu. Naszą rozmowę usłyszał Polak i wyraźnie zadowolony z tego faktu zapytał nas o kemping. Był bardzo podekscytowany pobytem na Korsyce, uznając go za najlepszy wyjazd wakacyjny w życiu. Zaskoczyły go tylko wysokie ceny. Zdradził nam, że cena najtańszego noclegu w pokoju hotelowym waha się w okolicach pięćdziesięciu euro.
Za miastem roiło się od dogodnych miejsc na nocleg, ale my postanowiliśmy rozbić namiot na plaży. Przemek skorzystał z okazji i poszedł pływać. Hania oddała się pasji budowy fortecy z kamieni, a ja dostarczaniem jej budulca. Po zmroku sprawnie postawiliśmy nasze m4 i zawiesiliśmy na maszcie prysznic turystyczny. Hani znowu się upiekło, nie musiała się kąpać. Kończy nam się gaz, dlatego nie możemy podgrzać jej wody. Od kilku dni próbujemy kupić kartusze z nakręcanym gwintem, ale w sklepach są wyłącznie z przebijanym.
Zasypiając słyszeliśmy szum fal rozbijających się o skały. Trudno się dziwić, że wydłużamy tę podróż w nieskończoność, nie zważając na niewygody i wyrzeczenia.
----------------
Na liczniku: 29 kilometrów.