Rój atakujących nas os zepsuł nam poranek. Zwijaliśmy wszystko pospiesznie, co przypłaciliśmy rozlana w namiocie resztką wina. Nie spakowaliśmy śpiworów i karimat w folie - to również był błąd, bo ledwie wyjechaliśmy na asfalt zaczęło grzmieć, a niebo stało się granatowe. Przemek zaczął wygwizdywać szanty, a później uraczył mnie wykładem o tym, w jaki sposób rozejdzie się ładunek elektryczny po moim ciele w przypadku rażenia piorunem. Niewątpliwie dodało mi to odwagi.
Burza przeszła bokiem, ale zrobiło się pochmurno i szaro. Kropił deszcz, nie było dogodnego miejsca na postój. Hania wpadła w furię. Zalał nas stres wprost proporcjonalny do natężenia krzyku wydobywającego się z jej ust. Stanęliśmy na poboczu. Podczas karmienia dzielnie znosiliśmy ciosy zadawane przez naszą pociechę. Ostatecznie owoce i ciasto podniosły poziom jej endorfin na odpowiednią skale i znów do naszych uszu dobiegł niewinny dziecięcy głosik.
Dzisiejsza pogoda wpłynęła nie tylko na neutralny odbiór otaczającego nas świata, ale również na nasze samopoczucie. Przemek był osłabiony. Zastanawiał się, w jaki sposób udało nam się pokonać tyle kilometrów, w skądinąd ciężkich warunkach. Mnie morzyła senność. Żartowałam, że gdyby ktoś popilnował Hani, to odpaliłabym mu sto euro. Od tylu miesięcy nie przespałam nocy, że niedługo zacznę to rozważać na serio.
W miejscowości Macinaggio zrobiliśmy drobne zakupy spożywcze. Codziennie przeznaczamy na to około dwudziestu pięciu euro. Mimo wysokich cen nie odmawiamy sobie sezonowych owoców, jak soczyste melony czy słodkie winogrona. Niepowodzeniem zakończyły się poszukiwania kartuszy z gazem. Zapytany o to mężczyzna zaczął sobie ze mnie żartować, co wypłynęło negatywnie na ogólną ocenę tego miasta.
Kilka kilometrów dalej zaczęliśmy rozglądać się za dogodnym zejściem na plaże. Zbocze zaczynało robić się strome, więc bez większej nadziei przejeżdżaliśmy kołami po powalonej tabliczce z napisem "prive". Poszłam na zwiady. Minęłam tunel gęstych krzaków, za którymi wyłonił się widok rajskiej zacisznej plaży. Malutka, na kilka osób zaledwie, otoczona klifami z każdej strony. Strome zejście po głazach, które Przemek bez trudu pokonał z Hania pod pachą. Morze u brzegu piaszczyste, w głębi skały. Jako pierwsza włożyłam maskę i schowałam się pod wodą. Dno było zarośnięte. Potężne krepy wodorostów falowały w rytm fal, budząc mój niepokój. Uwagę odwracały niezliczone gatunki ryb - złote ławice, srebrne okazy długości przedramienia, czarna ukryta w skałach murena poruszająca złowrogo paszczą. Miejsce spodobało nam się do tego stopnia, że postanowiliśmy rozbić tu namiot i spędzić na plaży jutrzejsze przedpołudnie.
----------------
Na liczniku: 27 kilometrów.