Dzień minął mi pod znakiem choroby. Rano dowlekłam się pod prysznic. Na szczęście masakra, którą zobaczyłam zaraz po przebudzeniu, nie piekła aż tak bardzo. Jeden paznokieć był koloru śliwki węgierki, do tego 5 odcisków i brak skóry na piętach. Wynik rewelacyjny :)
Założyłam klapki i ruszyłam do Cyber Parku pochwalić się zwycięstwem. Po drodze tradycyjnie już poznałam Marokańczyka, który zaprosił mnie do kawiarni „Mama Africa” (biedny, nie wiedział, że te słowa kojarzą mi się ze wszystkim, co najgorsze :))
Na obiad wzięłam tajine, który ledwie mieścił się na talerzu. Dostałam furę warzyw i chyba z połowę kurczaka. Obok mnie siedziała rodzina z małym dzieckiem, któremu najwidoczniej rosły ząbki, bo wkładało palce do buzi. Gdy ojciec to zobaczył, ostrym ruchem wyjął mu rękę z ust i uderzył w twarz. Te sytuacje nie przestaną mnie szokować. Może to inna kultura, ale aż coś dusi w środku…
W hotelu poznałam grupę Polaków, którzy wybierali się na pustynię. Jako doświadczona w temacie, zawołałam ich do siebie. Z ich strony również dowiedziałam się ciekawych rzeczy na temat miasteczka Al Jadida, które leży nad oceanem i podobno jest urocze.
Wieczorny spacer w stronę dworca zupełnie mi się nie udał. Chciałam kupić owoce, ale niemal natychmiast się zgubiłam. Rosła mi gorączka i zaczynały dreszcze. Byłam zirytowana zaczepiającymi mnie ludźmi, którym nie mogłam przetłumaczyć, że niczego nie szukam, a jedynie spaceruję. Przyczepiali się do mnie na kilkanaście minut i nie pozwalali iść w swoją stronę. Dla dwóch dzieciaków byłam niemiła, choć na koniec zmiękłam, gdy jeden powiedział, że widzi, że jestem chora i chciał mi zrobić uprzejmość… Tego, czy są mili czy chcą pieniędzy, niestety nigdy się nie pozna i Marokańczycy sami są sobie winni.
Do hotelu dotarłam około 20 i jedyne, co mogłam zrobić, to zakopać się w śpiwór. Już wtedy miałam około 39 stopni i dreszcze rzucające całym ciałem. Przez 8 godzin nie byłam w stanie sięgnąć do plecaka stojącego obok, by wyjąć apteczkę i środki przeciwgorączkowe. Słyszałam głosy poznanej wcześniej grupy Polaków, ale nie miałam siły ich zawołać. Dopiero o północy zobaczyłam pochylającego się nad sobą kolegę, który wrócił z gór zmęczony i dziwnie milczący. Dał mi leki i niemal natychmiast zasnęłam.